stockfish

sztokfisz to zasuszony, niesolony dorsz. zdjęcie poniżej przedstawia proces jego tradycyjnej mumifikacji :> pochodzi z ubiegłego roku z Vadsø, niewielkiej miejscowości daleko za kołem polarnym, gdzie Monika z Tomasem pracowali z służbie zdrowia…

tak więc owego dnia, gdy była mowa o rybach: o makreli która walczy i o dorszu, który nie, po wypiciu zaserwowanego mi przez profesora jarzębiaczku na winiaczku postanowiłem się odwdzięczyć /sic!/ i powiedzieć jeszcze co nieco, chwaląc się dyskretnie wiadomościami z odległych, zamorskich krain…
— a wie pan, że dorsz to ryba która zmieniła świat?
— tak? – profesor uśmiechnął się z niedowierzaniem, czujnym okiem wypatrując we mnie oznak przedwczesnego upojenia…
— nie, nie, panie profesorze, najprawdziwsza prawda. otóż, właśnie z racji, jakie sprawiają że złapany na haczyk dorsz nie walczy…
— tylko się poddaje… – czyżby profesor zaczął ze mnie pokpiwać?
— …właśnie. – postawiłem zdecydowaną kropkę – z powodu jego białego i pozbawionego tłuszczu mięsa, zasuszony dorsz nawet w stanie niezasolonym nadaje się do długiego przechowywania, bardzo długiego. – kolejna pewna kropka – w czasach gdy nie było jeszcze lodówek, takie właściwości były cenione jak najwyższej próby złoto! – po sprawnie zaakcentowanym wykrzykniku profesor ze zrozumieniem przytaknął – o łowiska dorsza na morzu północnym dochodziło do regularnych bitew i abordaży. interes w większości kontrolowała Hanza bogacąc się na handlu suszoną, nie psującą się rybą, na którą w katolickiej Europie był stały popyt z powodu postnych piątków… – trzy kropki trafiły najwidoczniej w smak, profesor przymrużył z zadowoleniem oczy /a więc zmiana tonu na zdecydowany przyniosła oczekiwany rezultat/ – powyższy sztokfiszewski status quo – kontynuowałem – utrzymywał się do czasu, kiedy to w XV wieku, na rynku pojawiły się ogromne ilości suszonego dorsza niewiadomego pochodzenia. nadmiar podaży zachwiał układami do tego stopnia, że w Anglii bodaj, czy w Holandii? wystosowano do izby morskiej pozew i wszczęto w tej sprawie śledztwo, bo jeśli nie z eksploatowanych i obłożonych kupiecką akcyzą łowisk ten nadmiar eleganckiej ryby, to skąd? – zrobiłem pauzę i spojrzałem niechcący w głąb pustego kieliszka. profesor skinął na barmankę, ładną Ankę, a ja ponowiłem wywód pytaniem.
— wie pan skąd? – profesor kiwnął przecząco głową.
— z Ameryki!
— z Ameryki? – widać było, że się zastanawia.
— z Ameryki – uniosłem z triumfem uzupełniony kieliszek – a było to proszę pana co najmniej ćwierć wieku przed Kolumbem… zdrowie wielkiego Genueńczyka! – i wychyliłem toast za Krzysztofa. na twarz profesora wrócił pobłażliwy uśmieszek, zaś na mojej pojawiły się alkoholowe rumieńce…
— piętnastowieczne śledztwo niczego nie wykazało – czułem, że nie mogę poprzestać na nie dowiedzionej tezie – przypiekanie podejrzanych, łamanie kołem i inne tortury nie przyniosły zadowalającej odpowiedzi, a nawet jeśli padła, nikt w nią nie uwierzył… dzisiaj już wiemy na pewno. dowiodła tego prosta analiza miejsc nadających się do suszenia złowionego dorsza. wszystkie europejskie północne plaże były podówczas obstawione, pewnie można było na nich produkować sztokfisza na lewo, ale nie w ilościach zagrażających hanzeatyckiemu monopolowi. jedyna odpowiedź na ową piętnastowieczną zagadkę to właśnie Ameryka, a dokładnie Labrador i Nowa Funlandia z bardzo bogatymi łowiskami… pewnie pan słyszał – ciągnąłem dalej, bo alkohol wzmocnił moją elokwencję – że ideą fiks na punkcie zachodniej drogi do Indii, Kolumb zaraził się właśnie na północy. pewnie gdzieś na Islandii, a kto wie? może w Bergen usłyszał o starożytnej wyprawie wikingów za ocean, a przy okazji nieumiarkowanego pijaństwa ktoś wygadał się o tamtejszych łowiskach… widzi pan jak się to ładnie składa i wszystko naprawdę zaczyna kręcić się wokół dorsza, bo ponadto bez sztokfisza nie doszła by do skutku żadna dalekomorska wyprawa, przecież załoga musiała regularnie jeść… w ten oto sposób dorsz zmienił świat, czy na dobre? można pomarzyć, jakby wyglądało bez niego dzisiaj… bez niego znaczy bez Ameryki?
— no, no, no – po mojej zawrotnej puencie profesor przestał się uśmiechać i nie postawił mi więcej, chyba doszedł do wniosku, że alkohol wystarczająco uderzył mi do głowy.

ps.
nie było tak źle. he, he, bo profesor na odchodnym zapytał, czy można u nas dostać tę słynną rybę?
— pewnie w supermarkecie – odpowiedziałem nadzwyczaj trzeźwo.
x
wczoraj Tomas ugotował ze sztokfisza pyszną zupę, zwaną po portugalsku bacalao. mniam. mniam…

  • facebook

inne losowo wybrane posty

reaguj/react