czyściec
panująca wewnątrz temperatura jest prawie nie do zniesienia. srebrny krzyżyk Merowingów /starej arystokracji:>/ który noszę na karku rozgrzał się tak, że przylgnął mi z sykiem do skóry. zerwałem podtrzymujący go rzemyk – niewielka ulga – oparzone miejsce piecze…
zaczynam się pocić na czole i pod pachami. sprawdzam zapach: śmierdzi wszystkimi nagromadzonymi w ciele używkami.
x
pierwsza sesja oczyszczania trwa 13 minut, diabelski tuzin, więcej nie wytrzymam.
teraz chłodzę się pod prysznicem przykręcając stopniowo kurek z czerwoną kropką, aż zaczyna brakować mi tchu… wychłostany lodowatymi strugami ruszam na basen. w przejściu, w ogromnym lustrze spostrzegam znajomą sylwetkę i przypominam sobie o zerwanym krzyżyku: fakt, na gardle mam stygmat, zaogniony, oj, za grzechy…
x
po stu metrach żabką wracam do sauny. zdejmuję spodenki i sadowię się na średniej ławce. na niższej, na której oparłem stopy dostrzegam wydrapaną gwiazdę Dawida i doznaję olśnienia. początkowa, bagatelna czyśćcowa antycypacja uwierzytelnia się i nabiera mocy. w zawrotnej asocjacji krzyżykowego piętna odnajduję regułę dzisiejszej puryfikacji: pierwsze pocenie, najgęstsze, jadowite, pełne trucizn i piekielnych wyziewów dokonało się w imię Ojca; w drugim, obecnym poddaję się Synowi – słony pot spływa na wargi pieczone pocałunkiem rozpusty; zaś w trzecim obleje mnie z pewnością woda święcona i namaszczony zostanę Duchem… oto dzisiejsza tajemnica Trójcy.
ps.
nie sądź dnia przed zachodem, a czyśćca jakością potu… przy kolejnym nawrocie, na koedukacyjnym basenie, jak słodki deser po umyciu zębów, skusiła mnie Maryjka-Magdalenka swą zmysłową obojętnością. pływaliśmy po tym samym ciasnym torze, aż niezupełnie niechcący dotknąłem opuszkami jej gładką łydkę i zapiekło mnie znamię na szyi i szlag trafił Ducha Świętego i Trójca poszła w rozsypkę… czy znowu będę musiał się pocić? czy ściec? ;>