ołów połów

spotkałem profesora Markowskiego, znanego literaturoznawcę, filozofa. było to po moim pierwszym powrocie z Bergen. natknąłem się na niego w Pięknym Psie. skinęliśmy sobie wymieniając powitalne uśmiechy, po czym profesor zapytał: gdzie byłem? nie spodziewałem się, że odpowiedź przyciągnie jego uwagę, lecz ku memu zdumieniu, i jak się za chwilę okazało skromnej aczkolwiek rzetelnej konsternacji, profesor przysunął się i pociągnął temat.
— w Bergen mówisz. a co Waćpan tam porabiał?
w pierwszej chwili nie wiedziałem, co powiedzieć, bo przecież profesor pewnie spodziewa się jakiejś istotnej, kulturalnej działalności, względnie zarobkowej przynajmniej… niestety, żadnym tego typu osiągnięciem nie mogłem się pochwalić.
— ano… – przeciągając nie znaczącą zgłoskę – ryby łowiłem – odpowiedziałem.
— ryby? – profesor zdziwił się nieco.
— tak. na wędkę. bo wie pan, w Norwegii, każdy prawdziwy Norweg, nie mówię o imigrantach, bo jest ich tam cały kolorowy milion na 4 miliony rodowitych autochtonów, więc każdy szanujący się Norweg…
— ma wędkę – wtrącił wesoło profesor.
— rzecz jasna, ale przede wszystkim ma łódkę. więc ja, jako gość szanujących się Norwegów, wypływałem z nimi na morze na połowy.
— i udało ci się coś złapać?
— tak – odparłem z dumą na widok zainteresowania – moją pierwszą rybą była makrela. nie jest to wielkie osiągniecie, bo makrele trzymają się w dużych ławicach. kiedy trafi się na taką, można wyciągać ryby jedną po drugiej. wystarczy rzucać haczyk i ciągnąć żyłkę, ryby po prostu lecą na błysk, czasem po dwie trzy, na wyścigi… z dorszem nie idzie tak łatwo.
— z dorszem? – profesor najwidoczniej połknął rybną przynętę.
— ano… dorsz proszę pana jest bardziej cwany. nie mówię by się wymądrzać, bo co ze mnie za rybak. żadnej innej ryby, poza makrelą i dorszem nie udało mi się złowić, a to każdy stary człowiek może… no więc, makrela bierze bez problemu, głupia, normalnie goni haczyk, ale za to trudno wyciągnąć ją z wody. wie pan, jaki opór potrafi stawić taka mała rybka? – pokazałem dłońmi rozmiar szklanki piwa. – za pierwszym razem wędka tak mi się wygięła i tak zapierać się musiałem, by nie skończyć za burtą, że spodziewałem się co najmniej rekina zobaczyć, a tam rybka na dwie dłonie. taka mała makrela a jak walczy… co innego dorsz. on nie bierze tak łatwo, ale kiedy weźmie, wyciąga się go jak kawałek dryfującego drewienka. poddaje się od razu, bo dorsz ma suche, białe mięso i szybko się męczy…
— dorsz ma suche, białe mięso i szybko się męczy… – profesor ewidentnie zasmakował.
— i się poddaje, a makrela walczy – dodałem.
— a makrela walczy – powtórzył i zapytał czego się napiję. no, no, więc zdałem egzamin :> oczywiście nie odmówiłem, i po chwili, po wychyleniu łyczka mego lubionego jarzębiaku na winiaku, kulturalnie zdecydowałem się odwdzięczyć… cdn.

dla porządku: zdjęcia zostały zrobione latem, podczas połowu za mego pierwszego pobytu, o którym była mowa. do usłyszenia w kolejnym odcinku.

  • facebook

inne losowo wybrane posty

reakcja

Igraszka

Ale sliczna z Ciebie rybka!
A ty makrela jestes czy dorszem?

reaguj/react