9.

bar do życia

— …i wyobraźcie sobie, to nie był koniec – sięgnąłem po szklankę z wódką, najdroższą wódką jaką do tej pory piłem… dziewczyny przysunęły się. ta z lewej, blondynka, otarła się o mnie udem.
— dwa albo… trzy dni po pogrzebie – mówię dalej jakby nigdy nic :> – siedzę sobie spokojnie w domu i robię coś przy kompie, przy otwartym oknie, żeby mózg dotlenić… piszę, pełna koncentracja, z której z nagła wyrywa mnie jakieś takie drapnięcie o parapet. odwracam głowę, spoglądam w stronę okna i nic. puste… co to było? gołąb? – zastanawiam się – nie było łopotu skrzydeł… – dziwnie mnie to zaniepokoiło. rozumiecie, po tamtej historii z kotką ka, byłem przewrażliwiony. wstałem więc, podszedłem do okna i wyjrzałem na ulicę: jacyś przechodnie, poza tym nic szczególnego… czułem jednak, że coś jest nie w porządku. rozejrzałem się po pokoju i wołam: kici kici kici… cisza. idę do kuchni, wołam, cisza. obszedłem całe mieszkanie i nie widzę drugiej kotki… myślę sobie: курва bez jaj. przecież była tu przed chwilą… schowała się, pewnie śpi gdzieś zaszyta, jak to koty mają w zwyczaju – uspokoiłem się nieco i wróciłem do kompa. lecz… nie potrafiłem skupić się na pracy. ciągle w uszach brzmiał mi ten dziwny dźwięk, to drapnięcie w parapet… widząc, że nie ma to sensu, że nici z roboty, że nie potrafię się skupić, wstałem i znowu wołam: kici kici kici, i chodzę po mieszkaniu i zaglądam do wszystkich znanych mi kocich skrytek: do szafy, pod tapczan i tak dalej, i курва nie ma. rozumiecie? – spojrzałem po kolei dziewczynom w oczy. skinęły ufryzowanymi główkami.

— rozumiecie? najnormalniej zacząłem łapać paranoję. tę samą co za pierwszym razem, kiedy zniknęła mi w kuchni połamana kotka ka… – łyknąłem drinka i mówię dalej. – wiedziałem, że nie należy się nakręcać. powtarzałem sobie: znajdzie się, tak jak tamta się znalazła. siedzi gdzieś pewnie, nie ma sensu przekopywać mieszkania, już dosyć bajzlu narobiłem w kuchni, bajzlu, którego jeszcze nawet nie sprzątnąłem, więc uspokój się chłopie – mówię sobie i wracam do kompa… niby udało mi się coś zacząć, ale nie było łatwo, bo część mojej uwagi nieustannie śledziła odgłosy w mieszkaniu: czy aby jej, kotki, zaraz nie usłyszę. na przykład, jak wskakuje na kredens albo szura piaskiem w kuwecie… niestety nic. cisza. z każdą minutą bardziej niepokojąca… wreszcie zmęczony tym nasłuchiwaniem, postanowiłem zrobić spacer nad rzekę i zjeść coś na Kaziku? może zapiekankę przy okrąglaku? miałem nadzieję, że jak wrócę, będzie…
— no i co, była? – zapytała ruda dziewczyna siedząca obok mnie, z prawej.
— poczekaj kiciu – dopiłem wódkę – była byś tak miła i przyniosła mi jeszcze coś z baru?
— a co chcesz? – zapytała.
— może być wódka z sokiem, jak poprzednio.
ruda wstała, a jej miejsce od razu zajęła brunetka. blondyna z lewej przylegała do mnie coraz ciaśniej. uśmiechnąłem się do niej i poprosiłem o papierosa. podała mi i przypaliła. tymczasem ruda wróciła z drinkiem. bez szczególnego zdziwienia spojrzała na zajęte miejsce przy mnie i usiadła grzecznie naprzeciw. miała swoją szansę – pomyślałem i smyrnąłem palcem brunetkę za uchem. jest dobrze. dziewczyny kokoszą się i przymilają. słuchają :>
— więc – kontynuuję powiastkę – wyszedłem na spacer. przedłużyłem go nawet dając kotce więcej czasu. cóż z tego, nie było jej, gdy wróciłem… takie rzeczy się zdarzają, kot potrafi zniknąć na dłużej – starałem się być spokojny, lecz następnego dnia, po około 24-ech godzinach jej nieobecności, sięgnąłem po telefon i zadzwoniłem do zet.
zet /zaspanym głosem/: coś się stało, że mnie znowu budzisz?
be: wyobraź sobie…
zet /po znaczącej chwili, ze śmiechem i przez głębokie ziewnięcie/: …że kotka zmartwychwstała i wróciła do domu?
be: taaa, było by super. blisko, ale nie to.
zet: więc co?
be: druga zniknęła.
zet /ze zdziwieniem/: kotka? jak to zniknęła?
be: po prostu. nie ma jej.
zet: może się schowała?
be: może. ciągle jest nadzieja, ale nie ma jej już drugi dzień.
zet /ziewając i wesoło/: no to masz przejebane. miałeś się nimi zaopiekować, a tu jedna nie żyje, a drugiej nie ma. chyba nic na to nie poradzę.
be: wiem, że mam przejebane. dzwonię tylko po to, byś wiedział jak bardzo.

— po trzech lub czterech dniach, a po pięciu na pewno, nie miałem wątpliwości, że kotka wyskoczyła.
— wyskoczyła? i się nie zabiła jak poprzednia? – zapytała odsunięta na bok ruda; wśród dziewczyn zdawała się być najinteligentniejsza, aczkolwiek nie była najładniejsza.
— właśnie. też nad myślałem. i doszedłem do wniosku, że miała szansę przeżyć. bo pierwsza najprawdopodobniej wypadła, ponadto było ciemno, i nie udało się jej dobrze wylądować i zamortyzować upadku. trafiła w betonowy chodnik… natomiast druga, miała otwarte okno. mogła odbić się jak należy i skoczyć trochę dalej, na drzewko, które rośnie między chodnikiem a ulicą. tak na moje oko, jest to dla kota wykonalne… owo drapnięcie w parapet… to był jej skok. tak sądzę… no, ale jak było naprawdę, kto wie? nie ma jej, a przecież nie mogła się zdematerializować. zresztą znalazłem niezupełnie pewne, lecz jakieś tam potwierdzenie… w trzecim dniu po jej zniknięciu, wypytałem dzieci bawiące się na ulicy, a dzieci jak to dzieci, odpowiadały nieprecyzyjnie, że kota widziały. to mogła być ona. wtedy postanowiłem rozwiesić ogłoszenie, swego rodzaju list gończy. szkoda, że nie wpadłem na to od razu, bo w trakcie rozklejania kartek na rynnach, podeszła do mnie pewna babcia. wprawdzie była prawie ślepa, ale twierdziła, że ją widziała…
— a co na to twój kolega, właściciel kotki? – dopytywała się ruda. chyba tylko ona była zainteresowana moją przygodą; blondynka i brunetka zajęte były czym innym: łasiły się do mnie z obu stron.
— zadzwoniłem do niego… – odpowiedziałem na ile mogłem, na ile pozwoliły mi łaszące się kicie :> – …zadzwoniłem dopiero w przeddzień jego przyjazdu… liczyłem na to, że jednak kotka się znajdzie… kiedy mu powiedziałem, że już nie ma kotów, że druga zniknęła, przyjął to nadzwyczaj spokojnie… sorry, przecież to nie moja wina, że miały ruję i chciało im się kota… – na te słowa dobierająca się do mnie brunetka z prawej miauknęła kokieteryjnie a blondynka z lewej zamruczała mi do ucha.
— kocurze, ale ty bajerujesz…
— mrrr… – mruknąłem z zadowolenia, bo brunetka z prawej łaskotała mnie już na całego, a blondynka z lewej starała się nie być gorsza. lecz…
w tym wesołym antrakcie do zajmowanej przez nas kanapy podeszła mamuśka. najpierw pogoniła rudą, by zajęła się innym klientem, a potem przeszyła mnie piorunującym wzrokiem i powiedziała.
mamuśka: hej kolego. straszny z ciebie gaduła. dość tego. nie widzisz, dziewczyny ruchać się chcą! /i do dziewczyn/: dziewczyny! jeśli on na koniec się wykpi i nie weźmie was obu, obetnę wam bonusy :>

  • facebook

inne losowo wybrane posty

reakcja

wskazówka

reaguj/react