pokazy lotnicze
nad portem, chyba z okazji święta Republiki /jeżeli tak, to z trzydniowym opóźnieniem :>/.
to były ćwiczenia. odrzutowce w kluczu, jak myśliwce w bojowym szyku nadleciały spod słońca, nad port.
czytałem właśnie książkę na barkach. zaskoczony hałasem uniosłem głowę i z mieszanym uczuciem pomyślałem: F16. „wreszcie. zaczęła się wojna”. może zbombardują sopraelevatę…
+
ćwiczenia w efekcie były ciekawsze od dzisiejszego oficjalnego pokazu, bo niespodziewane i tłum gapiów nie zdążył zgęstnieć. i chociaż dzisiaj, by go uniknąć /tłumu/ zająłem nietypowe i zdawało mi się lepsze miejsce – na dachu piętrowego parkingu, obejrzałem pokaz z jeszcze głębiej zmieszanym uczuciem: no bo po co tyle hałasu? nadymili, mewy przepłoszyli i odlecieli. a niezbombardowana sopraelevata nadal straszy…
wielkie nacjonalno-patriotyczne wydarzenie /trójkolorowy dym/ zakończyło się tak czy siak. samoloty po prostu w pewnym momencie zniknęły za horyzontem. ludzie postali jeszcze chwilę wpatrzeni w podniebną pustkę i z wolna zaczęli się rozchodzić.
i wtedy ponad głowami rozległ się ponownie huk silników, i wszyscy znowu przystanęli, i spojrzeli w niebo, a to był zwykły pasażerski Ryanair. zabawne.