grzech niewinności

„słodką tajemnicą” można podzielić się z kimś wybranym, można kogoś do niej dopuścić albo nie – to właśnie decyduje o jej słodyczy… kto mnie tego nauczył? – zastanawiałem się wychodząc cichcem z domu. – na pewno jak każdy miałem wrodzone skłonności, jednak to ojciec przewrotnie wprowadził mnie w zasadę: nigdy nie daj się złapać… nie wiedziałem wtedy jeszcze co to znaczy dobro i zło… oj braciszku… zazdroszczę ci twego bycia poza…

na pierwszą moją „złodziejkę” wybrałem się zaraz po tym jak nauczyłem się przechodzić przez płot. „złodziejka” to była niewinna kradzież jabłek, takie niepokalane gwizdnięcie nie mające wiele wspólnego z zagarnianiem czyjejś własności… to była dziecięca zabawa zręcznościowa, która jeśli udana, stanowiła czysty powód do dumy tym milszy, że ukryty, bo „słodką” tajemnicą wiadomo… dla pełnego unaocznienia fenomenu musisz wiedzieć braciszku, że sad, do którego chodziłem na złodziejkę, był własnością wujka, zatem mogłem korzystać z jego owoców, wystarczyło poprosić. jednakowoż cały urok polegał właśnie na tym, by jabłka nabrały zakazanego smaku…
w niskiej perspektywie pni z dala widać nadchodzące nogi, dlatego wśród drzew należało poruszać się chyłkiem. poza tym w akcji niezmiernie przydawała się podzielna uwaga, bo wypatrując łupu nie można było tracić z oka ewentualnego zagrożenia, tym bardziej że kryć się mogło również w koronach… teraz mogła by nim być kamera, wtedy kuzyn, który lubił wspinać się na drzewa :>
po zerwaniu jabłka wykpienie się „polowaniem na motyle” nie wchodziło w rachubę, dlatego niezmiernie ważne było wstępne rozpoznanie, braciszku… potem następowała najtrudniejsza część zadania, narwane owoce trzeba było jakoś wynieść, na pewno nie przez furtkę… jedyna „bezpieczna” droga wiodła przez dwumetrowy płot z drucianej siatki, a jak tu przełazić z naręczem jabłek? to nie wszystko, braciszku. dla pełnego smaku nie wystarczy wyłącznie wejść w nielegalne posiadanie. „zakazany owoc” musi dojrzeć, odleżeć swoje w dobrze ukrytej skrytce… dopiero takim owocem można kogoś poczęstować.
moja skrytka braciszku, była w sianie, w stodole Andrysa, tej co później się spaliła…

przyświecając sobie telefonem komórkowym wyszedłem przed dom. była pogodna noc. cisza. w oddali ujadał pies. tym razem nie musiałem zachowywać ostrożności, nikt od dawna sadu nie pilnuje, nikomu na nim nie zależy. wszyscy wyjechali na stałe, na saksy: wujek, ciotka i kuzyn, który oberwał kiedyś przeze mnie po tyłku – to była pierwsza gorycz udanej złodziejki, to była pierwsza lekcja jak zgubna może okazać się rutyna.
byłem dobry, braciszku, wszystko miałem obcykane, w tym najniebezpieczniejszą część złodziejki: narwane jabłka wynosiłem z sadu w ten sposób, że najpierw przekładałem je szparą pod płotem, następnie przełaziłem przezeń w innym miejscu i jeżeli nic nie stało na przeszkodzie, zanosiłem jabłka do skrytki. lecz pewnego razu coś mnie zatrzymało, przepłoszyło? w efekcie, mój pozostawiony przy płocie łup wywąchały wracające z pastwiska owce i rzuciły się nań, jak na rarytas.
było mi głupio, gdy usłyszałem, że kuzyn oberwał za to kablem od żelazka… wujek źle zinterpretował znalezisko: znając swego syna przekonany był, że to on łażąc po jabłoniach nastrącał owoców i by zatrzeć ślady wyrzucił je przez płot… nie pomyślał o mnie, bo byłem dobry… a ja? znalazłem się w rozterce: radość, że mi się upiekło rozpraszał smutek, że kuzyn cierpiał przeze mnie. zrozumiałem wtedy jaka ślepa jest sprawiedliwość.

wszedłem przez furtkę. wszędzie nieskoszona, wysoka i mokra od rosy trawa… brodziłem w niej po kolana. wreszcie wzrok przyzwyczaił się do ciemności na tyle, że udało mi się wypatrzeć papierówkę: na tle czarnych liści świeciły jej blade jabłka… było ich dużo. DUŻO. jeszcze więcej leżało na ziemi gnijących i takich w ostatnim stadium rozkładu – strzelały pod stopami jak purchawki. owiec też już nikt tutaj nie hoduje? rodzą jabłonie na darmo… oj braciszku, w opuszczonym lunaparku nawet złodziejka pozbawiona jest uroku.
+
— wychodziłeś w nocy – stwierdziła przy śniadaniu mama… o kurcze – pomyślałem – wydawało mi się, że zrobiłem to niepostrzeżenie!
— …ach, nie mogłem zasnąć – odparłem nie podnosząc wzroku znad kubka – …i wyszedłem się przejść.
— byłeś w sadzie?
— …a czemu pytasz?
— bo masz buty brudne od jabłek.

  • facebook

inne losowo wybrane posty

reaguj/react