tette della notte

serenissima

noc. siedzę na mostku wraz z kilkoma przypadkowymi znajomymi. jest wśród nich Kuba, jedyny w Wenecji polski gondolier. gdyby mnie nie zaczepił, pewnie bym go nie zauważył i przeszedł obok pchając rower.
— che cazzo fai qua con la bici? – zapytał. od razu go poznałem. nie zmienił się: długie włosy, okrągłe okularki i koszulka w paski.
— Kuba! – ucieszyłem się na jego widok. zatkało go. zrobił wielkie oczy, tak wielkie, że nie zmieściły się w jego szkłach dalekowidza – nie poznajesz mnie? to ja. Benio. Beniowski. kumpel Daniela. pamiętasz? projekt Radar, cztery lata temu. byłem u niego w odwiedziny. wtedy się poznaliśmy…

błądzący po twarzy Kuby grymas świadczył, że zaczyna sobie przypominać – …a potem zimą – kontynuowałem namierzanie – czekaliśmy razem na nocne traghetto… mieszkasz na Giudecce. gościłem tam u Klaudii.
— Beno – eureka! przypomniał sobie – co tu qrva robisz z rowerem – powtórzył pytanie po polsku… Kuba mieszka w Wenecji od dziecka. zna dobrze polski, tego się nie zapomina :> ale mówi z mocnym włoskim akcentem.
— co tu robię? przyjechałem na biennale…
— na biennale? – skrzywił się – nie chwaliłbym się. miejscowi kontestują tę nadętą imprezę, chociaż na twoim miejscu…
spojrzałem na siedzące z Kubą towarzystwo: zajęte rozmową dwie kobiety, dwóch mężczyzn i finocchio… wyglądali na miejscowych.
— przyjechałeś tu na nim? – spojrzał na rower. skinąłem głową – mostem Wolności? – zapytał zdziwiony – przecież to autostrada. nie wolno na rowerze i chyba się nie da.
— jest chodnik.
— chodnik? nie wiedziałem.
— za barierą… pewnie dla bezpieczeństwa… ale tylko z jednej strony, więc można wjechać, ale nie wyjechać. wpadłem w pułapkę.
Kuba zaśmiał się i wyjaśnił mój problem siedzącej najbliżej niego dziewczynie. spojrzała na mnie, a potem powiedziała coś Kubie, niewyraźnie. przytaknął i zwrócił się znowu do mnie.
— nieźle… no to zostajesz w Wenecji. jak ten idiota co od kilku lat krąży po mieście, bo nie potrafi znaleźć wyjścia.
— tak? – zaciekawiłem się /zawsze czułem pociąg do wariatów :> z racji wrodzonych skłonności/. Kuba zauważył moje zainteresowanie.
— jest taki jeden… pewnie go widziałeś. łazi non stop po mieście. charakterystyczny. z wyglądu zdrowo stuknięty. krąży za nim legenda, że przyjechał tu na wycieczkę, zgubił się i zwariował. albo odwrotnie… jeśli na niego wpadniesz, zapytaj co robi. powie, że szuka wyjścia, że już prawie znalazł…
— twierdzi, że jest w Wenecji tajemne przejście – wtrąciła dziewczyna, z którą Kuba wcześniej wymieniał uwagi. – tym przejściem można podobno przedostać się w dowolne miejsce. wystarczy tylko je znaleźć i w nie wejść… – słysząc to przypomniałem sobie moje poszukiwanie zaułka Pico. nie odezwałem się.
— w ten sposób koleś utknął w Wenecji – podsumował Kuba – bo się boi wody i na łódkę nie wsiądzie… ale ty się nie boisz? – zapytał nieoczekiwanie.
— nie. się nie boję – odparłem.
— jeżeli nie chcesz skończyć jak ten idiota, mogę odstawić cię na ląd moją tratwą motorową :>
— poważnie? z rowerem?
— a czemu nie.
— SUPER! to będzie PIĘKNY KONIEC WYPRAWY…

ostatnia impreza. pijemy wino z petów… dobre wino kupowane na litry. zapomniałem o tym ekonomicznym sposobie upijania się w Wenecji.
— gdzie kupiliście wino? – zapytałem podając Kubie plastikową butlę – tam gdzie zwykle?
— to znaczy?
— pod domem Casanovy?
— ja nie kupowałem, ale pewnie tam. jest najtaniej.
/najtaniej, jeśli przyniesiesz z sobą butelkę, w przeciwnym razie trzeba zapłacić za peta, czyli plastikową półtoralitrową flachę po mineralnej :>/. towarzystwo jest w dobrym nastroju, z każdą kolejką na mostku robi się głośniej i weselej. właśnie z mrocznego zaułka wyłonił się chwiejnym krokiem jegomość w rozchełstanej koszuli, kiedy wszedł na okupowany mostek…
— vaffanculo – odezwał się do niego jeden z naszych.
— vaffanculo – odpowiedział przechodzień. towarzystwo parsknęło. ponad kanałem rozległ się wzmocniony echem śmiech.
— co w tym wesołego? – spytałem Kubę, bo nie załapałem dowcipu /mówić nieznajomemu na powitanie: walsiewtyłek???/.
— nie słyszałeś? – odpowiedział rozbawiony Kuba. – wczoraj sąd najwyższy zalegalizował: vaffanculo.
— jak to zalegalizował?
— normalnie. zaczęło się od pewnego radnego z południa, z Apulii? który powiedział burmistrzowi: vaffanculo. sprawa trafiła do sądu, przeszła wszystkie szczeble, a wczoraj sąd najwyższy uznał, że z powodu nagminnego użycia, słowo straciło swoją moc i je zalegalizował. dlatego teraz, na przywitanie, mówimy sobie: vaffanculo i się nie obrażamy…
fakt, bo zaczepiony w ten sposób jegomość zatrzymał się i wkrótce potem dosiadł, chociaż sprawiał wrażenie pana na co dzień ustatkowanego, któremu nie obce są dobre maniery. łyknął wina z krążącego wśród uczestników peta i tym samym włączył się do imprezy… siedziałem z Kubą nieco z boku. rozmawialiśmy po polsku, co sprawiło, że nowo przybyły jegomość przysunął się do nas i zapytał.
— Słowianie? – w odpowiedzi Kuba wskazując na mnie odezwał się po wenecku /Italia jest krajem dialektów, każdy region ma swój własny, charakterystyczny/.
— jesteś wenecjaninem… – jegomość był pod wrażeniem – skąd tak dobrze znasz jego język.
— urodziłem się w Polsce.
— a czym się zajmujesz? – zapytał – jeśli można… – tym razem Kuba nie odezwał się tylko trzymanym w rękach petem wykonał ruch, jaki wykonują gondolierzy poruszając wiosłem… ładnie to zrobił.
— ecco… gondoliere – jegomość pojął w mig, też był z Wenecji :> pracował w muzeum Marynarki, jako znawca przewodnik.

świta i koniec wina. jegomość w rozchełstanej koszuli od dobrej chwili monologuje do mnie na temat wszelakich wypraw i podróży /Kuba wprowadził go pokrótce w moje weneckie położenie/…
— …prawdziwego mężczyznę poznać po tym jak kończy, a nie jak zaczyna – uniósł dziarsko palec. – tak samo rozpoznasz bracie prawdziwego podróżnika… a wiesz jak zaczynali prawdziwi Wenecjanie? bo kończyli różnie – zachechotał soczyście. – otóż przed wyprawą, przed wypłynięciem z Serenissimej, szli do KURTYZAN. między innymi tutaj, na ten most… w czasach weneckiej świetności właśnie tutaj sprzedawały swoje wdzięki te najlepsze… od tamtej pory most nazywa się delle Tette. a wiesz dlaczego? – ciągnął zaaferowany znawca Marynarki – bo wtedy kurtyzany nosiły cycki na wierzchu – wymownym gestem zważył w dłoniach TAKIE cyce – …można było je łatwo poznać i się nie pomylić, widziałeś bracie co bierzesz :> …oj, była wtedy moda i był obyczaj, że ci co ruszali w świat za fortuną, dostawali od dziewczyn na kredyt, który spłacą jeśli wrócą. w ten sposób żegnała śmiałków Wenecja… sympatyczną mamy historię, nie? – rozgadany historyk wychylił resztę wina i zmiął hałaśliwie pustą butelkę – niestety – kontynuował – w latach sześćdziesiątych zniszczono wspaniałą tradycję zakazując w Wenecji prostytucji. kultura kurtyzan zanikła…
— szkoda – Kuba mrugnął do mnie porozumiewawczo. – jutro odpływasz, dzisiaj przynajmniej loda miałbyś za darmo. a może nawet głębokie gardło.
— prawda! – podchwycił nagle rozsierdzony jegomość. – szkoda. WIELKA szkoda, bo ta puryfikacja była kolejnym gwoździem do weneckiej trumny. nie czujecie tego? – podniósł wzburzony głos – to miasto umarło, tutaj już się nie żyje. tutaj się tylko zwiedza.
— cicho tam na dole! tutaj też się śpi! – ktoś niespodziewanie warknął na nas z góry, natychmiast zawtórował mu ktoś inny zza okna hotelu naprzeciwko – …piją tacy po nocy, barbarzyńcy!
— jacy czuli – pomyślałem patrząc ponad siebie.

  • facebook

inne losowo wybrane posty

reakcja

wskazówka

reaguj/react