…i nastał dzień

serenissima

i nastał poranek… odczekałem aż porządnie się rozjaśni i ruszyłem do mieszkania przy Stada Nuova po sakwy, które tam zostawiłem. musiałem je odebrać, by zająć się Krenciszkiem, była w nich pompka, niezbędne klucze i sprzęt do klejenia dętek. dotarcie tam spod Paradiso Perduto, gdzie spędziłem resztę nocy, nie sprawiło mi większych kłopotów, bardziej niż pobłądzenia obawiałem się głuchego domofonu… nie za wcześnie, jak na imprezujące towarzystwo?
stanąłem pod bramą kamienicy i wtedy spostrzegłem na drewnianym nadprożu numer domu… 1666. wcześniej nie zwróciłem na niego uwagi, lecz teraz w kontekście minionych niezwykłych wydarzeń, przyznaję, przebiegł mnie dreszcz: Alberto Torchia „Dziewięć wrót do królestwa cieni” Wenecja 1666… – przypomniałem sobie film Polańskiego. – za tę książkę z odciśniętym na okładce odwróconym pentagramem rok później Torchię spalono na stosie…

— nie bądź zanadto przesądny – dodałem sobie półgłosem otuchy i wcisnąłem guzik na poddasze. brzęknął elektromagnetyczny zamek i brama została otwarta… chłodna na parterze, zakręcona klatka schodowa z każdym piętrem nabierała kalorii, rozgrzewała, aż stała się nieznośnie gorąca. nie potrafiłem pozbyć się piekielnych skojarzeń: to że z każdym stopniem wznoszę się niby „ku niebu” w satanistycznym lustrzanym odbiciu wyglądać może inaczej. na opak…
— dość tych bredni. zaraz potkniesz się o sympatycznego znajomego, który sprowadzi cię na ziemię… – otworzyłem drzwi i nie pomyliłem się :>
— to znowu ty? dobrze się czujesz w Europie? – powiedział „przyjazny” Szwajcar z karimaty, którego musiałem sprytnie przekroczyć, by przejść dalej w głąb mieszkania. w kuchni jak poprzednio: towarzystwo pozbawione miejsc leżących znowu coś wciągało… wszedłem do pokoju, gdzie poprzedniej nocy zamknęła się Leila z Bertem; był cały wypełniony śpiącymi pokotem. poruszanie się wśród splątanych na podłodze ciał wymagało nie lada ekwilibrystyki, lecz musiałem jakoś dostać się na drugą stronę, do łóżka na którym spała Leila z Bertem i Tadziem… chyba byli tutaj najważniejsi :>
— ach to ty… – usłyszałem ponad uchem zaspany głos Leili, gdy schyliłem się, by podnieść dobytek zdeponowany u jej wezgłowia.
— obudziłem cię? przepraszam. zabieram sakwy i znikam.
Leila przetarła podpuchnięte oczy.
— przyjdziesz wieczorem na pożegnalną imprezę? przyjdź…
zawahałem się. 1666 stanęło mi znowu przed oczami.
— spróbuję, chociaż nie wiem, jak mi się dzień ułoży…
+
wychodząc z kamienicy przy Strada Nuova z zarzuconymi na ramię sakwami spojrzałem jeszcze raz na numer ponad bramą. wiedziałem, że już tu nie wrócę. szkoda mi było trochę Leili, ale nadmiar imprez oraz narastająca w ich wyniku mizantropia, ogólne przemęczenie no i nie ukrywam irracjonalne obawy nakarmione symboliką cyfr, wszystko to razem wzięte przeważyło szalę… ruszyłem, by czym prędzej zapomnieć i zostawić to za sobą. na szczęście dzień zapowiadał się piękny i pełen możliwości, w sam raz by zrealizować zaplanowany, zalecony przez doktora elegancki performance…

  • facebook

inne losowo wybrane posty

reakcja

wskazówka

reaguj/react