arsenał, czyli rączka na pulsie

serenissima

po rozmowie z Leilą i wypiciu szklanki mleka migdałowego /pyszne/ udałem się pod Ogrody, gdzie zostawiłem wczoraj rower. przypięty był do płotu, więc powinien tam jeszcze stać… ten kawałek Wenecji, jaki miałem do przebycia, znałem już z poprzednich wycieczek, dlatego z wielką radością szedłem śmiało naprzód :> niestety dotarłszy na miejsce, o zgrozo! spostrzegłem, że jakiś bastard-wandal dobrał mi się do Krenciszka.
— ferdammte fakin merd – zakląłem w europejskich językach, by wchodzące do Ogrodów międzynarodowe grono wielbicieli sztuki nie sądziło, żem burak z Polski…
obejrzałem dokładniej rower: nic się nie stało, poza tym że stoi na flakach… prawdopodobnie przebite, bo wentylki pozostały dokręcone. nie sprawdzę tego – stwierdziłem. – pompka została w sakwach… co za cholerny dzień! i nie zaczął się od lewej nogi, bo nie spałem! do tego Szwajcar mnie opierdolił za Polskę, i musiałem tłumaczyć się z polskiego prezydenta. telefon ciągle domaga się PUKu, a teraz jeszcze to! ciekawe kto miał w tym interes?

nie odszedłem do żadnego wniosku, nie udało mi się sformułować nawet hipotezy, bo od tego wszechpanującego zła, nienawiści i głupoty, aż mnie poniosło i wbrew podjętym wcześniej planom /chciałem wejść jeszcze na teren Ogrodów, by obejrzeć włoski pawilon „gospodarzy”/ ruszyłem z powrotem, przed siebie, byle dalej, ponieważ w obecności okaleczonego towarzysza podróży wezbrała we mnie wściekłość i gniew. nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek miał w sobie taką agresję: rozjuszony niczym byczek kroczyłem naprzód wodząc wzrokiem spode łba. emocje przelewały się z nogi na nogę, bulgotały mi w wątpiach i kipiały pianą na ustach, a w skroniach dudniła w koło jedna myśl: zara z dyni jebnę, zara z dyni… na szczęście ulica akurat ziała pustką… pustką aż pod Arsenał* …tam, na widok uchylonych przede mną masywnych wrót doznałem chwilowego wyciszenia. to pozwoliło mi spokojnie wejść do środka. pokazałem strażnikom akredytację, a gdy minąłem grzecznie bramki, zamrożone przed momentem, drwiące sobie we mnie skłębione energie zawrzały ponownie i gejzerem uderzyły do głowy… byłem podminowany do tego stopnia, że starczyło zdetonować się w centrum uwagi, by cały Arsenał poszedł do luftu i spłonął w strzępach jak wiecheć słomy na wietrze. action painting, WTC, Stockhausen i Czeczeńcy w moskiewskim teatrze. to jest nic. ja wam zara pokarzę! wniosłem tutaj qrva bombę!

nie żartuję. naprawdę. zrobiłbym to, zrobił, gdyby nie pierwszy eksponat na jaki się bezwiednie napatoczyłem. był to przyczepiony do ściany maluch: fiat 126p wyprodukowany w bielskim FSM w 1991 roku. stanąłem przed nim oniemiały. z opisu dzieła dowiedziałem się, że jest to finalizacja projektu pewnego Włocha, który kupił ten „samochód” u siebie i przejechał nim całą Europę, aż do Bielska tylko po to, by sprzedany za młodu „do Egiptu” fiacik, na starość mógł wrócić w miejsce swego zbudowania… niesamowite. w roku 1991, gdy go montowano, ja w Bielsku kończyłem drugą klasę liceum: ach to były czasy, kraj po przewrocie, wolność, swoboda, Prawo naturalne i zdrowa Sprawiedliwość, nie to co dziś… rozrzewniłem się i wybuchowa para ze mnie zeszła, i popłynęły mi łzy z miłości do ludzkości i nieskrępowanej twórczości… nie mam pojęcia ile tak stałem oczarowany fiacikiem. pewnie zbyt długo, bo ściągnąłem na siebie uwagę przyodzianej w kimono Japoneczki… to nie surrealizm, to czysta i weryfikowalna rzeczywistość :> podeszła do mnie z ukłonem.
— w tym roku głównym kuratorem Arsenału jest pan Misiojaki Koidzuma – powiedziała patrząc skromnie na swoje piękne pantofelki. – jeżeli chciałby pan odpocząć… – Japoneczka podniosła przelotnie wzrok – pan Misiojaki zaprasza na sakę i suszi…

zgodziłem się bez słowa i ruszyłem za nią w ślad, tymi samymi drobnymi kroczkami. zaprowadziła mnie do ogródka, gdzie mistrz kucharski lepił i rolował suszi. na mój widok natychmiast sporządził potrójną porcję, a pomocnikowi kazał podgrzać całą butelkę :> …wreszcie najadłem się do syta. nie było mi donikąd spieszno, więc wyciągnąłem się po europejsku na pobliskim sztucznym trawniku. poleżałem sobie, a kiedy zdrowo mi się odbiło, ta sama Japoneczka z kolejnym ukłonem poprosiła, bym znowu udał się za nią. zahipnotyzowany jej uprzejmą elegancją podniosłem się i podszedłem do ustawionych pod ścianą plastikowych kontenerów. z uśmiechem otworzyła przede mną jeden z nich.
— to są nasze japońskie kapsuły sypialne. jest klimatyzacja i telewizor, tam w rogu pod ręką jest pilot. na 77 kanałach wyświetlamy podgląd z kamer rozmieszczonych w na terenie całego Arsenału. pan Misiojaki Koidzuma zadbał o wszystko dla wygody zwiedzających. przyjemnego wypoczynku życzę – uśmiechnęła się, skłoniła i zamknęła za mną właz.

włączyłem podgląd i zacząłem bawić się pilotem we flipping. niezły bajer. i jest na co patrzeć! fiu fiu… widzisz tamtą? ale cycki! a tamtego? jaka dupeczka! o! a tam, patrz, dzidzia od Czartawartego. a tu panowie rastrowcy… a tam Artór, który był mi zniknął! a tu redaktor Fluida, dzięki któremu się właśnie bawię :> patrzcie! jest też Leila i… Bert znowu z Tadziem, a tam widzicie? tych dwóch co okazało się studentkami albo odwrotnie… fajne, podoba mi się. leżę sobie wygodnie, nóg nie męczę, a widzę wszystko i wszystkich: całą wielką Sztukę i to co Ona wywołuje, i jak się na Nią reaguje… a dopiero co sfrustrowany chciałem to wszystko wysadzić. czujecie jak niewiele trzeba, by terrorysta stał się uśpioną królewną?:> wystarczy trochę podglądu. i ukrytych kamer.

* biennale odbywa się zasadniczo w dwóch miejscach: w pawilonach narodowych położonych w Ogrodach /poza wyjątkami/ organizowane są /rzecz jasna/ wystawy narodowe :> oraz w Arsenale, czyli w byłych halach i składach amunicji weneckiej marynarki, gdzie wystawę przygotowuje zazwyczaj jeden, wybrany, sławny kurator, który ściąga do siebie „najlepszych na świecie twórców”. Arsenał to naprawdę ogromny i poważny poligon artystyczny, tego miejsca nie można pominąć :>
  • facebook

inne losowo wybrane posty

reakcja

wskazówka

reaguj/react