wyspa G.

serenissima

gdy znalazłem się w Wenecji zadzwoniłem do znajomej, która przed dwoma laty mieszkała i gościła mnie na Giudecce. niestety ówczesny jej numer odpowiedział mi głosem automatycznej sekretarki, że już go nie ma. nie wiedząc co w takim razie: miasto pełne turystów, ja zmęczony, jejku muszę znaleźć jakąś metę, wykręciłem numer do doktora Kaligari /to przez niego przecież tutaj jestem/… na szczęście odebrał, wysłuchał skarg i w ogóle się nie przejął. powiedział, bym olał głuchy telefon, bym raczej osobiście sprawdził, ponieważ w mieszkaniu na Giudecce, nawet jeżeli nie ma tam już mej znajomej, całkiem możliwe, że ktoś jeszcze mnie pamięta, a jeśli nie… nie dokończył, bo aparat się rozłączył.
+
na Giudekkę rowerem dojechać się nie da /chyba że wodnym he he…/ zostawiłem więc Krenciszka przy Piazzale Roma, na przystanku weneckiej wodnej komunikacji. rozkulbaczyłem go z doczepionych do bagażnika sakiew, przypiąłem kłódką do barierki nad kanałem i wskoczyłem do autobusu płynącego na wyspę. nie zdążyłem przyzwoicie się usadowić, a już spostrzegłam przez ramię poruszenie na sąsiedniej ławce, uśmiechy… ewidentnie znajome twarze, tylko skąd? z Polski oczywiście… z Wawy… sinior Kaczyński a obok niego mesje Gorczyca, czyli kumple z Rastra.
— co tu robisz? – pyta K.
— zastanawiam się, czy nie rąbną mi roweru.
— jakiego roweru?
— mojego. przyjechałem tu na rowerze.
— na rowerze? na Biennale?
— tak. o widzisz? tam stoi – pokazałem palcem przystanek za burtą. K wytężył wzrok, patrzył chwilę uważnie, po czym zwrócił się do G.
— słyszałeś? on tu przyjechał na rowerze.
— przyjechałeś na rowerze? – G nie uwierzył. potrzebował mego osobistego potwierdzenia.
— tak – pokazałem sakwy – na rowerze. jak popłyniesz z powrotem, zobacz, czy jeszcze tam stoi. dobrze?
— nie do wiary – G spojrzał na K – niezłe. co o tym myślisz? – K w odpowiedzi spojrzał na G, po czym zapytał mnie, ile jechałem.
— z Karakowa? – liczę w głowie bez ściemy :> – trzynaście dni.
— a gdzie spałeś?
— przy drodze. najczęściej w kukurydzy.

zanim dopłynęliśmy na Giudekkę, dowiedziałem się, że panowie z Rastra przyjechali na Biennale nakręcić materiał dla telewizyjnej Dwójki, a teraz idą na imprezę do Centro Civico /to coś w rodzaju Domu Kultury/. zapytałem, czy mogę się przyłączyć. nie byli szczególnie zainteresowani, ale również się nie sprzeciwili, coś knuli? rozmawiali o mnie szeptem. udałem że nic nie rozumiem.
— panowie. nie martwcie się – mówię do nich – znam włoski i sobie bez was poradzę :> poza tym mam tu niedaleko na wyspie metę… /skłamałem. tego jeszcze nie wiedziałem, ale przegapić imprezę z grillem? któż w mojej sytuacji by się odważył…/
+
dotarliśmy spóźnieni, mimo to na miejscu byliśmy przed czasem: włoskie lentamento… zapadł zmierzch. na stole w ogrodzie stało już wino, wypiłem kielicha, wchodziło elegancko. sięgnąłem po następne i… wstawiłem się ekspresowo :>
tymczasem zeszli się ludzie. zrobiło się ciasno. towarzystwo międzynarodowe raczej artystyczne, stylowo… w nieuniknionych rozmówkach przedstawiałem się jako ten co tu przypedałował swoją drogą… z winem nabierało to smaku… w ten sposób dałem się poznać w efekcie pomrocznie, ponieważ potem spotykałem takich co pamiętali mnie a ja ich nie.
— mówią, że przyjechałeś tu na rowerze?
— to prawda, że przyjechałeś do Wenecji na rowerze?
— poważnie przyjechałeś na Biennale na rowerze? – zadają mi ciągle pytania i co najciekawsze sami sobie odpowiadają natychmiastowym pytankiem retorycznym: to jest projekt artystyczny? czemu nie… nie będę się wypierał, że przeszła mi przez głowę ta idea. pojawiła się pod wpływem… już w Padwie. zresztą…
+
impreza w Centro Civico na wyspie G. szybko nabrała rozmachu i tak samo z nagła przycichła. w końcu razem z hulaszczymi niedobitkami ruszyłem na ostatni promik do miasta. rozłożyliśmy się pokotem na pontonie przystanku. po drugiej stronie kanału migotały światła Wenecji… nareszcie chłód znad wody. mówię wam, tutejszy klimat jest zabójczy. latem gorąco i parno. dopiero przed północą, robi się nieco lżej, a zimą niesamowity ziąb. nigdy nigdzie tak nie zmarzłem jak w styczniu nad laguną… temperatura utrzymywała się koło zera, do tego owa reumatyczna i przeszywająca na wskroś wilgoć w powietrzu…
— jeżeli nie przypłynie. trzeba będzie tu nocować – odezwał się jeden Grek.
— mnie tam wsio rawno – powiedział pewien Białorusin.
— mnie toże – pomyślałem o moim rowerze i o kumplach z Rastra. musieli zwinąć się wcześniej, bo nie ma ich wśród nas. zawaliłem. piłem i przegapiłem OKazję: to oni byli nadarzonym kontaktem. miałem od nich wysępić wejściówkę na tę ich Dwójkę… tego nie dopowiedział mi Kaligari, bym się domyślił, bym inwencją własną zabłysnął.
+
przewracam się na drugi bok. na horyzoncie płonie rafineria. refleksy łuny igrają na falach kanału. przystanek chwieje się na wodzie. oczy zamykają się same. zasypiam

  • facebook

inne losowo wybrane posty

reakcje

bartek zbroja

Witaj Ben
Szerokiej drogi zycze, sukcesow i oby do zobaczenia wkrotce…(wiemy dobrze gdzie sie mozemy spotkac?)
napisz cos o Tracey Emin,jestem jej bardzo ciekway? (jej pracy…dzisiaj widzialem ja totalnie ululana w barze Indo na Witechapel Road/odpowiednik naszego Psa)
Pozdrawiam
bartek

bnzr

va be :> se la trovo in questo casino.

reaguj/react