negatyw

trafne pytania o początek zostały odnalezione. nastąpiła duchowa implozja, rozpoczęło się życie wsobne dziwacznej istoty zatroskanej o sens. bo wszystko powinno mieć uzasadnienie, wygodne i łatwo dostępne katalogowanie na serwerach google, by nie tracić czasu na odpowiedź – tak rozumie się dzisiaj mądrość.
prawa rządzące tu i teraz, tam już nie obowiązują. zalęgła się szumowina i stała pożywką bakterii, ferment siejących jednostek innej prawdy niż ta powszednia. rozmiękczony grunt robi za fundament dzieła – kopernik wywleka przesądy na wspak i nie płonie już jak żagiew na stosie opinii publicznej, bo ludzie dają się przekonać, „albowiem gdzie panuje wiara, tam zawsze czyha zwątpienie…” C. Gustaw J.

manifa




co wie wiórka?

wymiatam wiórki spod stolarskiego stołu. nagromadziło się ich tam przez lata co nie miara… nie do wiary jaki ten zakład stary. wczoraj w jednej z szuflad odkryłem kartonowe pudełko kawy z 1943. pudełko jak pudełko z czasów wojny, można takie znaleźć, tyle że w tym była jeszcze kawa: ziarnista, bura, jakby odbarwiona… właśnie przechodził obok majster, a majster jak prawdziwy stolarz bez palca w prawej ręce /tego którym mógłby ewentualnie grozić/… pokazałem mu pudełko i pytam, czy możliwe by zawartość równie stara jak podana data?
— może – odpowiedział i powąchał – zwietrzała. z tego co wiem, stolarnia się przeprowadzała, ale mój ś.p. poprzednik był już wtedy zatrudniony…
— pewnie kupił na lewo, schował i zapomniał – zaśmiał się pomocnik Jurek zajęty leniwie restaurowanym mebelkiem /jest nas w pracowni razem ze mną trzech/.
dzisiaj majstra nie ma, jest tylko Jurek zajęty jak wczoraj /słyszę, jak z cicha przeklina/, ja natomiast dla odmiany siedzę pod głównym stołem narzędziowym i wymiatam wiórki. wiórki, wiórki, trociny i pył. wymiatam i myślę, zastanawiam się nad pracą i płacą, i przypominam pewną norweską przygodę. śmieszna, aż mnie na kichanie bierze zwłaszcza, że zamieszana w nią była stolarka.
— co tam chichoczesz? znowu coś znalazłeś? – pyta Jurek pomocnik.
— nie. przypomniałem sobie jak byłem w Norwegi – odpowiadam przez maseczkę i wyłażę spod stołu. przerwa na oddych.
— a? w Norwegii byłeś?
— w Bergen.
— jak tam z pracą? słyszałem, że dobrze płacą.
— ano płacą. tylko trzeba mieć wszystko elegancko załatwione. inaczej niż legalnie pracy nie dostaniesz… nie wiedziałem o tym, gdy pierwszy raz tam pojechałem. no i srodze się rozczarowałem, bo roboty było sporo, ale jak chciałem się nająć, pytali czy mam pozwolenie. ja na to że nie, więc oni zdziwieni: to ty bez pozwolenia chcesz pracować, jak? na czarno – mówię – normalnie. wtedy robili duże oczy, bo w głowie im się to nie mieściło. rozumiesz? tam „na czarno” w ogóle nie istnieje.
— nieźle… albo ja wiem? źle – zasępił się Jurek nad /swoją?/ dolą.
— na pewno inaczej… ale z tych norweskich zwyczajowych ograniczeń wynikło kilka zabawnych historii… otóż zanim poddałem się panującym porządkom, próbowałem znaleźć jakieś zajęcie, choćby dorywcze. mieszkałem u znajomych i głupio mi było, że nic nie robię. pomagałem im w domu, dzieckiem czasem się zajmowałem, a poza tym… rozumiesz. więc jak tylko kogoś poznałem, pytałem czy nie miałby przypadkiem czegoś dla mnie. wtedy zwykle wychodziła na wierzch sprawa mojego braku pozwolenia i kończyła się gadka, lecz pewnego razu… siedzę sobie w Legal /nomen omen :>/ takiej przyjemnej knajpce przy Nygårtsgaten, i gaworzę z barmanką. na imię miała Lotta i była z Bodø, zza koła polarnego. gaworzę tak sobie i trochę narzekam, że pracy nie mogę znaleźć, aż tu gość, który siedział obok i sączył piwko, odwraca się do mnie i pyta: pracy szukasz?
— tak – odpowiadam.
— a co potrafisz robić? – trudne pytanie. trzeba się wstrzelić, bo mówić że wszystko, to jakby powiedzieć nic, więc…
— to i owo, zależy co – uśmiecham się dając do zrozumienia, że nie tak szybko kolego – ale szybko się uczę – dodaję.
— a stolarkę już robiłeś? – kurcze, normalnie skoczyło mi tętno, bo facet zapytał, jakby miał coś do zaoferowania. coś konkretnego.
— robiłem – skłamałem bez zastanowienia. ważne by dostać robotę, a potem się zobaczy.
— okej – przyjrzał mi się /zlustrował – bez skojarzeń, proszę :>/ pociągnął łyk piwa i wziął do ręki leżącą na barze gazetę. patrzyłem na niego i czekałem aż coś powie, aż usłyszę co jest do zrobienia, a on trzymał mnie w niepewności szeleszcząc kartkowanymi stronami – sprawdza pewnie moją cierpliwość – wyjaśniłem sobie jego zachowanie… wreszcie złożył gazetę, rzucił ją z powrotem na bar, spojrzał na mnie i mówi ze szczerym smutkiem w głosie: przykro mi. przejrzałem wszystkie ogłoszenia. dla stolarzy pracy nie ma. żadnej…
— za to tutaj jest w nadmiarze – podsumował moją dykteryjkę Jurek. – do roboty, bo jak majster wpadnie…
ojojoj. nie rozbawiła go moja przygoda, a nawet jakby wkurzyła. widać ma inne poczucie humoru… zresztą od rana jakiś podminowany, przeklina z cicha i klnie coraz głośniej. lepiej zejść mu z oczu, zatem jak sobie życzy… włażę pod stół do wiór.


a co tu robi wiewiórka? wiewiórka wie: kto nie pracuje ten nie je.

144000 / na bocznicy

odgrzewam starocie... z okazji zbliżającej się pierwszej rocznicy... :>

[wariacja fragmentu solar plexus]
…ten pociąg nadjeżdżał naprawdę powoli. mogłem spokojnie przejść przed nim na drugą stronę, ale coś mnie powstrzymało: powaga potężnej machiny? majestat mocy lekceważącej sobie maluczkich? a może był to lęk, że nagle przyspieszy, podskoczy? nie. na pewno nie. zatrzymałem się po prostu ustępując przejazdu z dobrej woli i poprawnego wychowania :> wszak znalazłem się tu na skróty… i co z tego wyszło? ten pociąg się nie kończy! jedzie i jedzie, w jednostajnym rytmie suną przede mną rdzawe wagony a ja dla spokoju i nerwów ukojenia liczę je sobie niczym barany: raz. dwa. 3. cztery. pięć. sześć. siedem. osiem. 9. dziesięć. 11. dwanaście. trzynaście. czternaście. piętnaście. 16. siedemnaście. osiemnaście. dziewiętnaście. 20. dwadzieścia jeden. dwadzieścia dwa. dwadzieścia trzy. 25. dwadzieścia pięć. dwadzieścia sześć. 27. dwadzieścia osiem. 29. trzydzieści i trzy. 34. trzydzieści pięć. trzydzieści sześć. 37. trzydzieści osiem. trzydzieści dziewięć. czterdzieści i cztery. 45. czterdzieści sześć. 47. czterdzieści osiem. czterdzieści dziewięć. pięćdziesiąt. 51. pięćdziesiąt dwa. pięćdziesiąt trzy. 54. pięćdziesiąt pięć. pięćdziesiąt sześć. 57. pięćdziesiąt osiem. pięćdziesiąt dziewięć. sześćdziesiąt. 61. zwalnia? sześćdziesiąt dwa. sześćdziesiąt trzy. 64. sześćdziesiąt pięć. 66. sześćdziesiąt siedem. sześćdziesiąt osiem. sześćdziesiąt dziewięć. siedemdziesiąt. 71. siedemdziesiąt dwa. 73. siedemdziesiąt cztery. 75. siedemdziesiąt sześć. siedemdziesiąt siedem. siedemdziesiąt osiem. 79. osiemdziesiąt. osiemdziesiąt jeden. osiemdziesiąt dwa. 83. osiemdziesiąt cztery. osiemdziesiąt pięć. osiemdziesiąt sześć. osiemdziesiąt siedem. 88. osiemdziesiąt dziewięć. dziewięćdziesiąt. 91. dziewięćdziesiąt dwa. dziewięćdziesiąt trzy. dziewięćdziesiąt cztery. dziewięćdziesiąt pięć. 96. dziewięćdziesiąt siedem. dziewięćdziesiąt osiem. dziewięćdziesiąt dziewięć. 100. sto lat! sto dwa. sto trzy. sto cztery. 105. sto sześć. sto siedem. sto osiem. 109. sto dziesięć. sto jedenaście… to nie będzie miało końca. 112. sto trzynaście. sto czternaście. sto piętnaście. sto szesnaście. 117. sto osiemnaście. sto dziewiętnaście. 120. sto dwadzieścia jeden. sto dwadzieścia dwa. sto dwadzieścia trzy. sto dwadzieścia cztery. 125. sto dwadzieścia sześć. sto dwadzieścia siedem. sto dwadzieścia osiem. 129. sto trzydzieści. sto trzydzieści jeden. 132. sto trzydzieści trzy. sto trzydzieści cztery. sto trzydzieści pięć. sto trzydzieści sześć. sto trzydzieści siedem. sto trzydzieści osiem. sto trzydzieści dziewięć. 140. sto czterdzieści jeden. 142. sto czterdzieści trzy. seledynowy wagon. sto czterdzieści cztery i 1/2? odbija mi… sto czterdzieści cztery i 2/3? sto czterdzieści cztery i 3/4. sto czterdzieści cztery i 4/5. sto czterdzieści cztery i 5/6. sto czterdzieści cztery i 6/7. sto czterdzieści cztery i 7/8. sto czterdzieści cztery i 8/9. sto czterdzieści cztery i 9/10. sto czterdzieści cztery i 10/11. sto czterdzieści cztery i 11/12. sto czterdzieści cztery i 12/13. sto czterdzieści cztery…
— idę, bo zasnę.

uk.ład Anka

powyżej tort w rodzaju puzzla :> jak się przyłożyć, da się z niego coś wykroić…
+
nie powiem, żebym nie miał kaca po wczorajszej imprezie urodzinowej bocznicy, która zbiegła się z otwarciem nowego Psa… z tej okazji… życzę Wam drodzy przyjaciele wszystkiego dobrego tak jak sam sobie dzisiaj życzę. na zdrowie!
+
pije się na zdrowie. po co? by nie zwariować? …by nie zwariować, trzeba czasem się napić. schlać jak świnia. jak mawia majster: alkohol nie robi z człowieka świni, alkohol pozwala tej świni z niego wyjść. a w świnie demon wstąpił, gdy opuścił ciało opętanego, na głos Krystusa wstąpił Legion w świnie, a te, oszalałe rzuciły się do morza.
+
daleko stąd do morza… oj daleko, chociaż może zależy… w wykładni Pisma morze symbolizuje tłum, masę ludzi, a tych w pobliżu nie brakuje: 3 miliony turystów tworzy w okolicach Rynku niezłe morze. obszedłem je dzisiaj Plantami, szumiało mi w uszach i w głowie, szumiało…
+
i dalej mi szumi od wczorajszej imprezy, której /przyznam/ nie za dobrze pamiętam. aaa! poznałem przecież Różę Luxemburg! była bardzo ład… Anka miała na imię i to Ona jak się nie mylę wprowadziła mnie w nowy czerwony rok szalonej świni.

na razie ich troje

niska samoocena

wiesz o tym dobrze braciszku, że miałem kiedyś bardzo niską samoocenę, wiesz o tym wiesz. była tak niska, że próbowałem podnieść ją u psychiatry… zdecydowałem się na ten krok po rozmowie z przyjacielem, który przekonał mnie do istnienia farmaceutyków poprawiających nastrój; sam był pod ich wpływem i sobie chwalił… miałem wątpliwości, zanim umówiłem się na spotkanie z doktorem poleconym mi przez mego śp. profesora, bo decyzja udania się do psychiatry ciągle obarczona jest dziwną presją, niebezpieczeństwem społecznego piętna? żółtej etykiety… niepokój z tym związany rozwiał się, gdy wszedłem do przedsionka lekarskiego gabinetu i zobaczyłem kto czeka w kolejce: a kto czekał? po prostu i najzwyczajniej: normalni ludzie, a nawet jedna cyganka…
pan doktor przyjął mnie bardzo formalnie, założył mi konto w komputerze i wysłuchał wstępnie, po czym stwierdził lakonicznie: moim zdaniem, pańskie problemy posiadają podłoże egzystencjalne – i uśmiechnął się, jakby „problemy egzystencjalne” miały dla niego niższą rangę… cóż, odpowiedziałem mu, że chyba zdaję sobie z tego sprawę, przeczuwam i wiem, lecz co z tego że czytam Junga i znam termin: indywiduacja, jeśli wiedza ta niewiele mi pomaga.
— Jung, proszę pana – uśmiechnął się znowu psychiatra – był gnostykiem.
prawda. niepotrzebnie wymieszałem w to Junga, bo do gabinetu doktora Kaligari przyszedłem nie na światopoglądową pogawędkę tylko w konkretnym celu: chciałem wyjść z receptą …i wyszedłem, by zrealizować ją w najbliższej aptece. kupiłem dprkstn /polski prozak/ i ruszyłem „radośnie” w stronę domu, by schować się z powrotem przed światem, braciszku…
zażywałem lekarstwa „w ukryciu” /:>/ przez pół roku. czy pomogły? trudno orzec. nawet jeśli nie było to placebo, nad czym się zastanawiałem, bo nieraz zdawało mi się, że regularnie łykane środki nie wywołują żadnej poprawy… z drugiej strony wiedziałem, jak trudno oceniać substancje wpływające na świadomość, kiedy jest się pod ich wpływem… to że nie strzelają fajerwerki nie znaczy, że cicha woda brzegów nie rwie… w końcu przestało mnie to interesować, bo ulotka dołączona do kapsułek, wszystko wyjaśnia. zresztą po czasie w istocie coś uległo zmianie, moja depresja straciła jakby na konsystencji, na znaczeniu, może zobojętniałem na jej skutki? albo raczej na przyczyny, jeśli pan doktor miał rację mówiąc że ma podłoże egzystencjalne…
nie wiem braciszku, nie wiem. nie będę odradzał, bo niektórzy pewnie naprawdę muszą brać coś ku polepszeniu. lecz według mnie /na ile jestem dzisiaj w dobrym stanie :>/ to nie jest rozwiązanie. pomaga chwilowo, pozwala z fałszywym dystansem /jak przez odwróconą lornetkę/ spojrzeć na problemy, na przykład egzystencjalne, ale wcześniej czy później, by „się wyleczyć”, należy stanąć twarzą w twarz z sobą. zażywanie lekarstw zdejmuje z człeka odpowiedzialność za własne niepowtarzalne życie. a na tym polega, chyba zgodzisz się ze mną braciszku, dobra zdrowa samoocena, której czasem nam brakuje. polega na samoakceptacji. jeśli jestem pijaną głupią świnią, mogę przestać chlać i poprawić swój wizerunek, nawet jeśli nie zmądrzeję :>
w tych sprawach jestem nietscheanistą. jestem wyznawcą totalnej odpowiedzialności do szaleństwa i obłędu włącznie. nie ma żadnego usprawiedliwienia. Bóg umarł i nikt nie przyszedł na Jego pogrzeb.
mówisz, że pachnie to megalomanią? przegięciem w drugą stronę? jasne, trza być czujnym i nie dać się zwieść pokusie. ale to inny problem. zacząłem od niskiej samooceny i próbuję ją podnieść. w tej chwili nie boję się, że mnie przerośnie… jak ładnie napisał norweski egzystencjalista Jens Bjørneboe w swej „Historii bestialstwa”: ktoś kto nie przeżył prawdziwej depresji, w samotności i przez dłuższy czas, nie jest godzien nazywać się człowiekiem, bo jest tylko zadufanym w sobie dzieckiem… a więc czując się godnym, nie zadufanym :> opowiadam ci braciszku doświadczenie długotrwałego nie bycia sobą, braku akceptacji, i niskiej samooceny, której ciężar znowu poczułem na plecach przy okazji wiosennego przesilenia.

ciekawe, że najcięższa depresja zdarza się zazwyczaj wiosną, kiedy wszystko budzi się do życia, a ty zostajesz w tyle… w chwasty zarastasz, nie sądzisz braciszku?
pytasz jak skończyłem z lekami? otóż pewnego dnia, było już pełne lato, poczułem wyraźnie nadmiar chemii w sobie, który objawił się dziwnym, nieprzyjemnym zgrzytem w głowie. leżałem w hamaku pod orzechem w ogrodzie u rodziców w warunkach sprzyjających iluminacjom… /znowu Gernot Böhme :>/ wtedy zrozumiałem, że starczy, już dość, dość, dość brania prochów…
wiem, dobrze wiem i ty też o tym wiesz braciszku, że owe skromne prywatne oświecenie nie spłynęło by na mnie, gdybym wcześniej nie znalazł zakręconego remedium… ale o tym postaram się jutro :>