klementynki na walentynki a banany?

Walentyn /wprowadzenie w gnozę/

Walentyn pochodził z Egiptu. mniej więcej około 150 roku po Chrystusie nauczał w Rzymie. był wysoko postawionym chrześcijaninem, ponoć kandydatem na objęcie tamtejszego biskupstwa /papiestwa/. znał Orygenesa. jego zamiłowanie do literatury spowodowało, że w systemie religijnym jaki powołał, ważne miejsce ogrywała twórczość. kandydaci do szkoły Walentyna zdawali niejako egzamin dojrzałości, polegający na wykazaniu się zdolnością do wypowiadania proroctw w formie dialogów gnostyka z Chrystusem, mitów dotyczących prapoczątku, apokryficznych ewangelii. właśnie myśląc o walentynianach Ireneusz /obrońca Kościoła/ czyni następującą uwagę: każdy z nich wymyśla co dzień coś nowego i żadnego z nich nie uważa się za doskonałego dopóki nie stanie się zdolny do takiej twórczości.
szkoła Walentyna została uznana za heretycką, kiedy zaostrzające się rygory dogmatyczne Kościoła wrzuciły ją tam „gdzie płacz i zgrzytanie zębów”…
+
wedle podziału Jonasa* gnoza Walentyna należy do odłamu syjsko-egipskiego. jest gnozą monistyczną to znaczy: różnorodność i wielopostaciowość naszego świata, wyłania się z początkowej Jedni. zatem spekulacja filozoficzna sprowadzała się do wyjaśnienia w jaki sposób z Pełni, niezróżnicowanej Doskonałości narodził się chaos świata empirycznego, w jaki sposób narodziła się sprzeczność, konflikt, granica i śmierć. wyjaśnienie prapoczątku, opisanie drogi upadku wskazuje drogę do celu… dla Walentyna i Orygenesa jest nim apokatastaza.
nie będę w tym miejscu rozwijał tematu, ani też jako samozwańczy adept szkoły nie będę konstruował kolejnego mitu stworzenia, zresztą nie zdałem dotąd egzaminu, ponieważ na ostatniej sesji wśród duchów nie było kworum… zaanonsuję tylko, że na samym początku, wiele wiele przed pojawieniem się człowieka, ha! przed stworzeniem świata, a więc tym co w tradycji judeochrześcijańskiej nazywamy Genesis, coś popsuło się? w doskonałej Prajedni, coś zaistniało, pojawił się ruch i polaryzacja, w wyniku której rósł ładunek nieskończoności, a dalej poszło lawinowo albo jak wolą fizycy jądrowi: łańcuchowo, Big Bang i Jednia rozproszyła się w taniec cząstek. niektóre z rozedrganych molekuł /drżących ciał :>/ upadły tak daleko od Źródła, że straciły z nim kontakt. wtedy pojawiła się kolejna chociaż inna, bo ratunkowa emanacja Jedni, był to Bóg o znanej nam troistej naturze, którego zadanie polegało na zebraniu z powrotem „do kupy” zagubionej boskiej substancji… w szóstym dniu stworzenia Bóg powołał do życia człowieka na swoje podobieństwo, jako mężczyznę i kobietę stworzył go… tyle w skrócie koniecznego wstępu, z jedną uwagą: mianowicie proszę zawiesić wszelkie sądy na temat grzechu pierworodnego tzw. upadku człowieka – człowiek „korona stworzenia” nie miał jak upaść, w upadku powstał by się wznosić…
w tym miejscu pozostawię abstrakcyjne mity początku, bo jak sądzę, z punktu widzenia „ponowoczesnego” :> czytelnika bocznicy, o wiele ciekawsze jest pytanie o rolę człowieka we współczesnym świecie, jaką implikuje światopogląd walentyniański.
…zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo, co zatem wspólnego mamy z Bogiem? są to przede wszystkim twórcze zdolności, twórczy pierwiastek, jak chcą go zwać niektórzy. twórczość jest sensem życia. lecz należy ją dobrze pojmować: w kontekście eschatologicznym. utylitarne bzdury pozostaną na śmietniku świata, więcej, przyczyniają się do jego ogólnego zaśmiecenia. tylko prawdziwa Twórczość „tchnąca ducha” w martwe ciała, otwierająca w nich metafizyczną głębię przyczynia się do prawidłowego rozwoju, spełnia oczekiwania jakie ma wobec nas nadwątlony Absolut…
+
dla Walentyna twórczość była metodą doskonalenia, metodą osiągania wyższych poziomów wiedzy /gnozy/, co nie wyklucza szczególnego nacisku położonego na niej przez Mikołaja Bierdiajewa. w jego modernistycznej odmianie walentynianizmu, twórczość nabrała cech egzystencjalnej dyrektywy istnienia. lecz dla dobrego zrozumienia Bierdiajewa potrzebny jest Joachim z Fiore. o nim jak również o wspomnianym rosyjskim piewcy Nowego Średniowiecza w następnych odcinakach.

historiozofia Bierdiajewa

* Hans Jonas „Religia gnozy”

fundamental

od przebywania w pustelni kleparskiej powoli staję się esseńczykiem… Qumran & Nag Hammadi.


boskie cztery litery

…właśnie wpadłem na bluźniercze skojarzenie: tetragrammaton JHWH to boskie cztery litery. cztery litery, czyli po prostu DUPA – niesamowite. język polski odkrył przede mną tajemnicę, nad którą głowiły się niezliczone pokolenia kabalistów… poważna sprawa – pomyślałem i już miałem rozsmakować się w błyskotkowej blasfemii, gdy zadryndał domofon i wyrwał mnie z rozmarzenia…
przyszedł napomnieć mnie Jego świadek.
zazwyczaj ignoruję dzwonki do drzwi. pewnie o tym wspominałem. cóż była by to za pustelnia stojąca dla wszystkich otworem? zresztą i tak rzadko kto mnie odwiedza. więc jeśli odzywa się domofon, najpewniej czyni to w imieniu jakiegoś domokrążcy… czasem podnoszę słuchawkę, lecz wtedy dzieje się to pod wyraźnym impulsem, pokusą intuicji? czasem to dowód na telepatię, jeśli w ten sposób uda mi się wpuścić niezapowiedzianego znajomego… tym razem ruch jaki wykonałem wstając od książek by sprawdzić kto tam, był zdecydowanie czymś więcej w perspektywie odkrytej przed chwilą tajemnicy tetragrammaton…
— tak słucham?
— dzień dobry – przez hałas ulicy dosłyszałem piskliwy głos. – mam do pana pytanie. czy sądzi pan, że jest możliwa naprawa naszego zepsutego świata? czy pana zdaniem istnieje lekarstwo na zło, na korupcję, skandale, gwałty i molestowanie? …na to co dzieje się na przykład w naszej w polityce?
— czy istnieje lekarstwo? – powtórzyłem zaskoczony i zadudniły mi w głowie cztery litery: boski algorytm podtrzymujący wszystko w istnieniu, którego głośne wypowiedzenie…
— bo widzi pan… – świadek nie dał mi szansy /chwała Najwyższemu!/ prawdopodobnie był przekonany, że nic na ten temat nie wiem jako jeden z „zagubionych w Babilonie” – …my znamy odpowiedź – kontynuował – wszystko proszę pana jest zapisane w Biblii.
— w Biblii… – powtórzyłem, bo zapiekły mnie ogniste cztery litery.
— w Biblii, tak, w Biblii która jest żywym Słowem Bożym. poprzez Biblię Bóg przemawia do nas głosem proroków i natchnionych w piśmie… – wsłuchałem się uważniej. piskliwy głosik nie brzmiał przekonująco. to były wyuczone i powtarzane, a nie do końca przemyślane formułki, z którymi mógłbym się zgodzić, lecz w tej właśnie chwili, postanowiłem zbić prostaczka bożego z pantałyku.
— dobrze – powiedziałem. – teraz ja zadam panu pytanie. słyszał pan o filozofie Fryderyku Nietzschem? on też był natchniony w piśmie i ogłosił, że Bóg umarł, że udławił się nadmiarem swej litości. i co pan na to?
— filozofowie chi chi chi… – drwiąco zachichotał, i była by w tym chichocie wyraźna szatańska nuta, gdyby głosik miał odpowiedź, lecz niepewnie się zawahał.
— tak, filozofowie – pociągnąłem myśl korzystając z okazji. – proszę uważać, ponieważ Paweł, apostoł pogan, w swoich listach ostrzega przed wszelką filozofią i fałszywą gnozą. niech pan to sobie zapamięta.
+
świadek chciał bym go wpuścił. chciał zostawić mi broszury. w trosce o jego wiarę odmówiłem dziękując za Słowo Boże udzielone mi przez domofon i odłożyłem słuchawkę.
w ten sposób upomniany, wróciłem do książek i rozważań nad tetragrammaton… i pomyślałem, że powinienem napisać krótkie opowiadanie o pustelniku kabaliście i esseńczyku, któremu objawiona zostaje prawda Boskiego Imienia, Jego Czterech Liter: ową najskrytszą tajemnicą istnienia jest DUPA …i wtedy ktoś puka. wstrząśnięty dogłębnie esseńczyk otwiera drzwi a tam… :> niezła… o głębokim i aksamitnym głosie. a dalej co?
+
/dla rozszerzenia kontekstu poszukiwań boskiego imienia polecam film „Pi” by Darren Aronofsky/.

cuda są tak dziwaczne, że raz są smaczne a dwa niesmaczne

przy Plantach, na ścianie kościoła św. Anny, dzięki „cudowi” elektryczności, co wieczór pojawia się Golgota.

okienko na świat/cybernetyczna e-w@ngelia

istnieje koncepcja jakoby Sieć dzięki multimedialnym interaktywnym właściwościom była przedłużeniem ludzkich zmysłów… sokola dalekowzroczność, psi węch, toperzowy słuch i bezsenna nadwrażliwość na ziarnka grochu po wielogodzinnych komputerowych setach… w Sieci, w jej wirtualnej przestrzeni transcendujemy cielesną kondycję, wkładamy siedmiomilowe buty, rosną nam skrzydła, mimo że w realnym wymiarze oplatają nas kable elektrycznych impulsów, skrzące nieszczelne łącza. w Sieć można wpaść. zamotać i dać się złowić dusz rybakom, apostołom cybernetycznej e-w@ngelii: …by wydać plon, ziarno musi obumrzeć…
+
czytałem niegdyś w Empiku książkę „TechGnoza” Erika Davisa. nie kupiłem, była zbyt amerykańska, zbyt lekce sobie ważyła temat traktując z nadmierną swadą. ale jak dobrze pamiętam przeczytałem ją w kilku parogodzinnych setach. wciągała ukazując popkulturalnie zapętlony obraz informatycznego odjazdu. dzisiaj odświeżam ją sobie w pamięci dzięki Sieci :> nie jest zła. nawet nie… odświeżam ją sobie w pamięci i przypominam jak dziwnie było wczoraj, kiedy z powodu awarii serwera straciłem dostęp do panelu administracyjnego bocznicy. czułem się jakbym z nagła oniemiał…
+
coś Wam powiem: już dawno umarłem dla świata, by żyć w… dobra nowina?

kleparskie przekupy

…umarłem dla świata – zakończyłem poprzednią notkę. nieprawda, niezupełnie… dzisiaj późnym rankiem wybrałem się na pobliski plac targowy. najpierw kupiłem coś na ząb, a potem podszedłem do straganu z kwiatami. pani doglądająca kwitnącego interesu od razu zapytała, czego sobie życzę.
— życzę sobie jakąś roślinkę doniczkową, niekoniecznie kwitnącą, niech będzie… zieloną.
— zieloną? – zaśmiała się i weszła do kiosku, by po chwili pojawić się z cudną, nabłyszczoną środkami antystatycznymi paprotką.
— może być?
— może… – wziąłem doniczkę do ręki.
— a pan dalej pracuje w Przekroju? – wtrąciła ni stąd ni zowąd.
— …nie droga pani. już dawno mnie wylali – urwałem temat…

Kleparz. Nowy Kleparz. co za dziwne miejsce. tutaj wszyscy się znają jak w małej mieścinie. zresztą ta dzielnica doprawdy wygląda jak małe miasteczko doklejone do większego… losy rzuciły mnie w to miejsce i stało się że tu zamieszkałem. najpierw wynajmowałem mansardę przy ulicy Oskara Kolberga. to było dobre mieszkanie i miło je wspominam, lecz od tamtej pory minęło kilka lat, w czasie których byłem bezdomnym nomadem i rzadko albo wcale tu nie zaglądałem. aż kolejne zrządzenie losu podrzuciło mi stróżówkę ulicę obok mej byłej mansardy… fakt, niektórzy sąsiedzi z przeszłości rozpoznają mnie na ulicy, ale nie sądziłem, że aż tak… że kwiaciarka na placu, z którą nie gadałem? za to ona swego czasu trajkotała pewnie o mnie…

lubię rośliny. lubię się nimi otaczać, mieć przynajmniej jedną, więc jeśli dysponuję warunkami, stawiam doniczkę na parapecie :>
tamtej wiosny zdecydowałem się na marysię… hodowałem ją od początku, z nasion. obserwowałem jak kiełkuje i wzrasta, cieszyłem się na widok nowych pierzastych listków – z każdym słonecznym dniem roślina nabierała wigoru i rosła, aż zacząłem patrzeć na nią z niepokojem, czy aby jej uroda nie przyciąga czyjejś zawistnej uwagi z naprzeciwka. cóż było robić, nie miałem innego parapetu, więc uspokajałem się myślą, że przecież to tylko piękna roślina ozdobna z gatunku symboli kontrkulturowych, poza tym ktoś naprawdę musiałby wytężać wzrok, by dostrzec co mi tu rośnie… niestety tego typu wyciszanie rozsądnych przeczuć było nieodpowiedzialnie nieuzasadnione, oparte o płonną wiarę w ludzką dobrosąsiedzkość, ponieważ pewnego dnia /początkiem lipca?/ niespodziewanie zadzwonił telefon.
— halo? czy to bn lzr?
— tak, słucham, kto mówi?
— nn shl.
nn shl mieszkała gdzieś w pobliżu, nie wiem dokładnie gdzie. była dziennikarką w tygodniku Polityka i z przyczyn zawodowych nie rozmawiała ze mną, tym bardziej nigdy do mnie nie dzwoniła, więc słysząc jej nazwisko zdziwiłem się bardzo, do tego stopnia, że w pierwszej chwili umknął mi ton jakim się do mnie zwróciła, a był to ton wyjątkowo wzburzony…
— czyś ty kompletnie zgłupiał?
— przepraszam, ale o co chodzi?
— o co chodzi? jeszcze się głupio pytasz? kto jak nie TY jest owym dziennikarzem z Przekroju hodującym w oknie marihuanę?!
— … – zatkało mnie – aleee… – język stanął mi kołkiem w gębie – skąd o tym wiesz? – wyjąkałem.
— skąd? z Kleparza. z targu. wszystkie przekupy o tym gadają. dzisiaj rano baba z warzywniaka pyta mnie czy znam tego dziennikarza z Kolberga i mówi: a wie pani, on ma w oknie marychujanę…
+
no miałem… miałem szczęście. jak zwykle. albo inaczej: nie jest tak źle jakby się zdawało, bo nie zawiodłem się na ludziach. wiara w dobrosąsiedzkość nie okazała się całkiem płonna, dowodem był telefon od nn shl …na jej rozkaz zdjąłem roślinę z parapetu w trybie natychmiastowym; nie zdążyła biedna zakwitnąć. szkoda :> ponieważ mimo plotek policja nie zapukała do mych drzwi.
dzisiaj dotarło do mnie echo tamtych wydarzeń. jeśli kwiaciarka zapytała mnie o Przekrój, należy z pewnością do tych co wtedy gadały, że hoduję. teraz pewnie mówi o mnie: ten co hodował…
mieszkam jakoby w pustelni, wydaje mi się, że umarłem dla świata :> ciekawe czego na Kleparzu jeszcze o mnie nie wiedzą?

12 dni i 13 nocy w dolinie Rospudy