parasol

partyzantka

zima tutaj lżejsza niż w Karakowie. ale jednak zima, pogoda niedobra.
przez ostatni tydzień lało codziennie, prawie jak w Bergen, tyle że te codzienne opady były gwałtowne, burzowe. nawet z gradem. podobno w tym roku jest gorzej niż zwykle, dziwią się ludzie czemu i zwalają winę na zmiany klimatyczne, i martwią się co poniektórzy, że jeśli nie powstrzymamy globalnego ocieplenia, to pogoda straci swe przyjazne umiarkowanie. lecz czy jesteśmy w stanie? może lepiej poddać się i obserwować. by się łatwiej dostosować…
wyłączyłem radio i mimo narastającej ulewy wyszedłem do sklepu. przydał by się parasol… można by kupić. przy okazji takiego deszczu nie trudno to zrobić. Czarni sprzedają je na ulicy. czasem zabawnie to wygląda, bo z nagła w zasięgu wzroku może pojawić się ich kilku. przechadzają się lub stoją co kilkanaście metrów i jest ich więcej niż ewentualnych klientów :> wystarczy zerknąć na towar, by sprowokować reakcję: chcesz parasol, kup parasol, tani dobry parasol :> oczywiście, kiedy leje, cena jest wyższa, więc lepiej zaopatrzyć się zawczasu, gdy świeci słońce. trudniej wtedy spotkać sprzedawcę, za to cena jest znacznie niższa…
nie z tego jednak powodu nadal moknę :> cena /byle nie za wysoka/ nie gra roli, po prostu PARASOL wolałbym nie od byle kogo, wolałbym od sąsiada, mam na myśli tego Marokańczyka co wychodzi na podwórko na telefon. że handluje parasolami, widziałem i miałem nawet zamiar zawołać na niego raz z okna, lecz nie zrobiłem tego z obawy, by nie pomyślał sobie, że chcę „po sąsiedzku” taniej. zdecydowałem, że lepiej będzie załatwić to na ulicy.
— przedwczoraj nadarzyła się okazja. spotkałem go pod teatrem, tam gdzie był zamarzł niedawno barbone. siedział przykucnięty pod murem, parasole miał rozłożone przed sobą. przystanąłem, spojrzał na mnie, więc podchodzę i mówię: cześć. jesteś moim sąsiadem, a on na to: CO? …może nie dosłyszał, nie zrozumiał, więc dodaję: mieszkamy w tej samej kamienicy, na co on już wyraźnie opryskliwie: GDZIE? …zawahałem się, przez głowę przeleciała mi myśl, czy przypadkiem się nie pomyliłem. ale to przecież niemożliwe, znam go dobrze z widzenia, on mnie chyba też. spotykamy się prawie codziennie w bramie i na schodach, więc kiedy po raz kolejny zapytał mnie GDZIE? odpowiadam: na ulicy Justiniani, a on znowu swoje: GDZIE?? już wyraźnie w sensie: czego qrwa gościu chcesz??
umilkłem. Abbi słuchał do tej pory niewzruszony.
— a powiedziałeś mu czego chcesz? – zapytał.
— nie. tak mnie skołował, że zapomniałem po co do niego podszedłem. przeprosiłem go tylko na koniec i wycofałem się zdezorientowany.
— może powinieneś zacząć od tego, że chcesz parasol, a nie mówić mu na przywitanie, że wiesz gdzie mieszka… wiesz ilu zbirów w cywilu krąży po mieście? chłopak pewnie jest tu nielegalnie i może zostać deportowany. a ty zasugerowałeś, że wiesz coś na jego temat, a to może dla niego znaczyć, że chcesz coś więcej niż parasol, na przykład haracz.
— okej, ale ja chciałem tylko parasol. od NIEGO, bo jest moim sąsiadem, dlatego tak zacząłem… a teraz już w ogóle nie wiem jak się zachować, gdy go znowu spotkam. tak jak wczoraj na schodach… jeżeli nie mieszkamy w tej samej kamienicy, bo jak inaczej rozumieć to jego „gdzie”, jak nie na odpierdol się. więc minąłem go jakby nie istniał i czuję się podle.
— è dura la vita, lo sai, ma la vita dei clandestini è la vita di merda…* – Abbi skwitował sloganem.
— va be. lo so. anch’io una volta ero clandestino.


sondaż opinii:

gdy następnym razem spotkam sprzedawcę parasoli powinienem...

wyniki sondy


* takie życie, gówniane życie nielegalnych imigrantów…