8.

bar do życia

piliśmy wódkę. trwała libacja.
zet przerzucał kanały w panoramicznym telewizorze, a spokojna przez ostatnie dni kotka, znowu zaczęła miauczeć, tarzać się przed nami i nadstawiać tyłka.
— straszne – zet wskazał ją kieliszkiem i wychylił go do dna. – dopiero co pochowaliśmy jej koleżankę… instynkt jest bezlitosny… polej.
sięgnąłem po butelkę, a zet przerzucił kanał. w telewizji jak zwykle pierdoły. podsunąłem mu uzupełniony kieliszek.
— to straszne mieć ruję – kontynuował. – przecież ona najwidoczniej STRASZNIE się męczy.
— nie strasz – powiedziałem i walnąłem banię – …bo nie wiadomo, co nas czeka.
na twarzy zet odbił się wyraz niezrozumienia.
— mówię o reinkarnacji – wyjaśniłem. – jeżeli miałbyś odrodzić się jako zwierzę, w momencie przejścia, zobaczysz coś jak przez gęstą mgłę.
— tak? skąd wiesz? – tym razem kieliszki uzupełnił zet.
— z Bardo Życia

kotka płaszczyła się przed nami coraz natarczywiej. odepchnąłem ją nogą…
— …a drwiłeś przedwczoraj ze mnie – powiedziałem widząc zgorszenie zet. – wtedy były tutaj dwie, rywalizujące która głośniej… niby to oczywiste, że nie powinno się stosować ludzkich miar do zwierząt i vice versa, lecz… jesteśmy przecież z tej samej gliny. przeraża mnie… cielesność, która tak bezwzględnie upomina się o swoje. patrz na nią – wskazałem kotkę – patrz co robi! ruchać się chce! i nie dla przyjemności! to jest курва imperatyw. ciało musi się replikować. dzisiaj widać to nadwyraz. w perspektywie śmierci i rozkładu, który już się zaczął.
— nie zaschło ci w gardle?
— żeby ciało mi dyktowało? ja się nie zgadzam… Cocteau w „Dzienniku kuracji odwykowej” zanotował bardzo ciekawe spostrzeżenie: brak zainteresowania seksem, z powodu istnienia potomstwa duchowego.
— e! ja lubię poruchać bez zobowiązań…
— a widzisz! bo potrafisz odcedzić przyjemność. i możesz mieć ją czystą, ale ona – pokazałem znowu kotkę – ona nie lubi tak jak ty, ona musi. i to mnie razi. w oczy kole. natura, od której nie można się uwolnić! – podniosłem głos.
— ale się zaperzyłeś – zet wychylił kielonek. – napij się bo wystygnie :>
— ja mogę odmówić wódki, ja mogę odmawiać seksu, ale nie odmówię sobie snu! kapiszi?
— ty jak zwykle wpadasz w ekstrema.
— jak zwykle – powtórzyłem i sięgnąłem po pilota, bo nie mogłem znieść dłużej widoku mordy pewnego polityka. przerzuciłem kanał. na AleKino leciał „Pillowbook” Greenaway’a.
— o! zostaw – zet zareagował gwałtownie :> – dobry film.
+
zgoda. film dobry, ale długi. wcześniej skończyła się wódka. niewiele jej było: jedna flaszka, zresztą kotka nie dawała oglądać w spokoju, dlatego po dopiciu resztki zaproponowałem kontynuację…
— ale w knajpie. ja tutaj już pić nie mam siły.
— okej – odpowiedział zet – gdzie idziemy? do Alchemii?
— do Alchemii. jest blisko.
— weź łopatę.
— z łopatą będę w nocy chodził? jutro oddam. Jurkowi.
wyłączyłem telewizor, pogoniłem kotkę i wyszliśmy. nie miałem zbyt dużo pieniędzy: wydatek na weterynarza nadszarpnął mi kieszeń. już w windzie podzieliłem się tą niedobrą wiadomością z zet.
zet: ja też nie mam. zróbmy tak. kupimy w Piersióweczce i Fajeczce na Placu Nowym połówkę wiśniówki i będziemy sobie dolewać.
be: pod warunkiem, że ty to będziesz robił.
zet: zgoda.
+
w Piersióweczce obsługiwała Królowa. uśmiechnęła się na widok zet, stałego klienta i od razu sięgnęła po co trzeba. zet schował flaszkę do przepastnej kieszeni w spodniach-bojówkach i w ten sposób wyekwipowani ruszyliśmy do Alchemii… tam, zgodnie z planem kupiliśmy po jednym piwie i zajęliśmy ten sam stolik co przedwczoraj.
be /podnosząc kufel/: zdrowie… zdrowie? po pogrzebie.
zet /konfidencyjnie/: poczekaj. najpierw trzeba ochrzcić piwo.
podsunąłem mu szklankę. zrobił to dyskretnie pod stołem /widać było wprawę :>/ i odstawił ostrożnie kufel na stół. wzmocnione piwo zapieniło się zmieniając kolor.
+
piliśmy zasadniczo w milczeniu. zet rozglądał się za dziewczynami, lecz nie było w czym przebierać.
— myślę – odezwał się – że nie masz racji.
— o co chodzi? – zapytałem, bo nie załapałem.
— o to o czym mówiłeś w domu. o czerpaniu z życia przyjemności… ciało to jedyne pewne co mamy. jak ten stół – zet złapał za blat i nim potrząsnął – stawia opór, ale można się na nim oprzeć… a jakie to przyjemne, gdy ciało się opiera – zarechotał – duch jest ulotny… tylko przyjemność cielesna może wynagrodzić ograniczenia ciała. i w tym jestem wyższy od zwierząt. że potrafię z tego korzystać. gdy mam ochotę, a nie kiedy mnie zmusza. jak chcę to piję. proste – odstawił pustą szklankę i zapytał – została ci jakaś kasa? daj, wezmę jeszcze po jednym, żeby nie było, że swój alkohol tu pijemy he, he…
kiedy wrócił, odezwał się półszeptem.
zet: ale dwie laski stanęły przy barze. mówię ci, niezłe. Czeszki.
be: Havel był dzisiaj w Krakowie. promował nową książkę. pewnie to jego obstawa… /i dalej smakując świeże, ochrzczone jak poprzednio piwo/: pamiętam… za jego prezydentury był w Czechach absynt pod jego nazwiskiem. dobry. anyżowy. szukałem go ostatnio, ale chyba już go nie produkują.
zet /z szelmowskim uśmiechem/: wiesz co znaczy po czesku: szukać? …siedzę raz z jedną Czeszką, było straszne słońce, więc mówię: poszukajmy cienia… a ona na mnie TAKIE oczy: co ty rzikasz?
w tym momencie pojawiła się nad nami barmanka.
barmanka /wesoło, zmieniając popielniczkę/: co wy tu pijecie chłopaki, że tak wam się języki plączą?
zet /bełkocząc kokieteryjnie/: co ty rzikasz?? holka! jaka ty śliczna jesteś. he, he…
barmanka spojrzała na niego z politowaniem i odeszła mijając się z dwoma dziewczynami. usiadły przy stoliku obok…
zet /szeptem nachylając się do be/: patrz. to one. Czeszki… /po chwili/ …one dwie a nas dwóch, wzmocnijmy piwo wiśnią i dosiądźmy się.
be: o nie. jestem w nastroju… zresztą zaczyna mnie łapać czkawka, hep, widzisz, hep…

zet /spoglądając na siedzące obok dziewczyny/: lubię Czechów. za ich mentalność… wyobraź sobie, że przed austriacką granicą przy drodze na Wiedeń, jest wieś publiczna.
be: jak to hep… pub – liczna?
zet: wszystkie domy publiczne. jeden wielki burdel… w Polsce to nie do pomyślenia… a w Czechach działa i podnosi przychód narodowy :>
be: chyba przy – rost. brutto…
zet: przyrost. zwariowałeś? dziewczyny są zabezpieczone… à propos naszej dyskusji. za to właśnie cenię Czechów. za nieskrępowane podejście do życia. czuć to nawet w literaturze /z lekkim ukłonem w stronę be/: Haszek, Kundera…
be: Jakub Deml hep…
zet: no i Hrabal! czytałeś „Obsługiwałem anielskiego króla”. pamiętasz te niesamowite sceny z lupanaru. nazywał się „U Rajskich”? pikolak chodził tam na dziewczynki za pieniądze zarobione na parówkach …ale to było piękne. zabawiali się w płatkach kwiatów…
be: w… pła – tkach kwi kwii – atów…
+
rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas… albo raczej zet mówił a ja słuchałem zapodawanych przez niego tematów ((!)) aż piwo z wiśnią walnęło mnie tak gruntownie, że straciłem wątek… na pewno przyczyniła się do tego wstrząsająca mną dogłębnie czkawka. w efekcie naruszona została ciągłość wydarzeń i porwał mi się film. dalej pamiętam tylko wybrane sceny, na przykład to jak z Czeszkami w kiblu jaramy lolka, a potem zet powtarzającego z przejęciem: wiesz jak ona na mnie spojrzała, wiesz jak ona na mnie patrzyła… ona chciała mi… a potem…
+
samotnie zataczając się przemierzam Plac Nowy. podła czkawka nadal mną wstrząsa, a w głowie majaczą obrazy z Hrabala: w lokalu „U Rajskich” dziewczynki w kwiatkach, ach DZIEWCZYNKI, tak bym się do was przytulił, OPARŁ SIĘ na waszych wzgórkach, w piersiach twarz unurzał spijając nektar z kielichów waszej goryczy – rozmarzyłem się, aż nogi mnie poniosły od klombu do klombu, i zrywam naręcza kwiecia, i gnany fantazją potykam się z czkawką w stronę kościoła, tego co był się kiedyś dwukrotnie zawalił i już stoję u drzwi „baru u Ciech”, owego lokalu, gdzie przed dwoma dniami, przed feralnym kotki upadkiem miałem ochotę zawitać, a dzisiaj jestem zdecydowany, więc dobijam się i pukam, lecz dziewczynki nie chcą mnie widzieć. za późno. do piątej pracują a przecież już szósta spostrzegam godzinę i smutny odchodzę i kwieciem wieku miotam więdnąc płatkami ślad mej cielesnej udręki.
+
tego ranka długa zazwyczaj Paulińska wydłużyła mi się co najmniej dwukrotnie. zataczałem się tak, że miałem problem zmieścić się na chodniku.
zygzakami kluczyłem ZYG-ZAK-ami z kluczami od domu do domu kluczyłem myląc trop…