2.

bar do życia

…chociaż nie okazałem tego przy pożegnaniu z em i ka, ucieszyłem się niezmiernie: w zamian za opiekę nad kotkami dostałem do dyspozycji eleganckie mieszkanie na Kazimierzu, dobrze usytuowane, w stylowej kamienicy na czwartym piętrze, z windą, z pięknym widokiem na Skałkę i gotycki kościół Katarzyny, który dwukrotnie był się zawalił podczas trzęsień ziemi…
— oj benowski, ty to masz szczęście – skwitowałem rozmowę telefoniczną, w której przedstawiona mi została owa intratna propozycja. przyjąłem ją natychmiast i bezwarunkowo:> tym bardziej, że dosyć już miałem przedłużającego się pobytu w ziemi cieszyńskiej, a wrócić do mej kleparskiej stróżówki nie mogłem, ponieważ za obopólną ugodą oddałem ją do dyspozycji administratorowi na czas remontu pionu wod-kan-gaz…
+
gdy nadszedł termin wakacyjnego wyjazdu mych dobroczyńców, ruszyłem do Karakowa. em oprowadził mnie po mieszkaniu, pokazał mi co i jak, potem ka wyraziła kilka uwag, więc postraszyłem ją straszeniem kotów :>
pożegnałem ich życząc szerokiej drogi i natychmiast po zamknięciu za nimi drzwi, udałem się /już jako tymczasowy gospodarz/ na apartamentalny rekonesans… co za wygoda! dwa duże pokoje: sypialnia z szerokim lustrem ponad łóżkiem, gościnny z jeszcze szerszym telewizorem panoramicznym, kuchnia wyposażona jak do programu kulinarnego, a łazienka z wanną typu dżakuzi. ale gratka! do tego oczywiście szybki bezprzewodowy internet… żyć nie umierać, a wszystko na całe dwa tygodnie za nic… bo jak inaczej nazwać zajęcie się od czasu do czasu kotami? w tym luksusie i przepychu podobne zajęcie jest po prostu niczym…
+
NIESTETY. przeliczyłem się, bo… zajęcie owo było o wiele bardziej zajmujące: przede wszystkim jedna z kotek była w mieszkaniu nowa; pod moją opiekę trafiła z powodu wspólnego wyjazdu ka i em / ka ma własne lokum. kiciusię postanowiła przywieźć dla mej wygody, bym opuszczonymi kotami nie musiał zajmować się w dwóch oddalonych miejscach…
to był niefortunny pomysł. lepiej by mi było zajmować się nimi oddzielnie, ponieważ tymczasowe miejsce pobytu kiciusi okazało się dla niej niezbyt przyjazne /co można było przewidzieć/, stanowiło bowiem terytorium drugiej kotki. od razu pojawił się konflikt: gonitwy, prychanie i walka… na dodatek obie kotki miały ruję.

początkowo nie zwracałem uwagi na ich zachowanie, a nawet chwilami mnie śmieszyło, lecz wkrótce przekroczone zostały dopuszczalne granice… po kilku dniach, dosłownie roztrzęsiony wyszedłem się napić. zrobiłem to wbrew planom, bo zamiar był inny: chciałem wykorzystać dobre warunki mieszkaniowe, skoncentrować się na pracy i napisać wreszcie jakiś przyzwoity kawałek, a tu до курвы нъедзы kociokwik.
— ale mina… – mruknąłem do siebie i głośniej do barmana – Makaron, polej jeszcze jedną – piłem w Alchemii.
Makaron jak zwykle bez pośpiechu uzupełnił mi kieliszek i wtedy obok mnie zjawił się pewien gość: zet /tak go będę nazywał/.
zet /z udanym przejęciem/: beno! już dawno nie widziałem cię tak chlać /a dalej wyraźnie złośliwie/: bloga ci Ziobro przymknął czy co?
be: daj spokój z polityką… dwie kotki mam na głowie…
zet: jedną brunetkę a drugą blondynkę he he?
be /z politowaniem/: ty się już nie zmienisz.
zet: a po co miałbym się zmieniać?
be /do zet/: tak. jesteś w porządku super gość… /i do barmana/: Makaron polej jeszcze dwie, niech się łajza też napije.
+
poszliśmy z kieliszkami do stolika, gdzie nawiązała się między nami luźna rozmowa, zmierzająca z każdym zdaniem do sedna /jak wódka w kielonkach/, aż ilość promili we krwi sprowadziła temat na zgubne tory.
be: …chyba powinienem pojechać z nimi do weterynarza… to co one robią, jak się zachowują… ty nawet nie wyobrażasz sobie jakie to obrzydliwe, jakie dla mnie poniżające. one traktują mnie jak kocura! jedna przez drugą wiją się przede mną po podłodze, gdybyś to widział, jak ocierają mi się o nogi nadstawiając tyłka… ohyda… no i co ja mam począć?
zet: nic nie poczniesz, nawet gdybyś się starał he he, ale może powinieneś je jakoś zadowolić?
be /z odrazą/: coś sugerujesz? nie jestem sodomitą.
zet: nie zgrywaj świętoszka /śmiech/. słyszałem, że ostatnio starasz się być… bardzo porządny.
be: co masz na myśli?
zet: kiedy ostatnio zerżnąłeś panienkę?
be: wypraszam sobie! co to ma do rzeczy?
zet: ano ma do rzeczy to, że one TOBIE się nadstawiają.
be /odsuwając pusty kieliszek/: nie chcę z tobą dłużej rozmawiać. jesteś kompletnie подупцоны.

z Alchemii wyszedłem wzburzony lecz i upojony :> przyznać muszę, nie bardzo chciało mi się wracać do mieszkania, do rujących i naparzających się na przemian kotek. ponadto ziarno grzechu zostało posiane, czy trafiło na podatny grunt? może zet ma rację? – zastanawiałem się chwiejnie krocząc przez plac Nowy. – może powinienem pójść na dziewczynki i w ten sposób rozładować panujące w mieszkaniu seksualne napięcie?
przeliczyłem kasę; to mnie nieco otrzeźwiło, lecz raz zaszczepiona myśl powracała natrętnie, aż w zupełnej rozterce zdecydowałem się zawierzyć wyrokowi losu. z kwietnika przed hotelem na Paulińskiej zerwałem pokaźny kwiat i jak w panieńskiej wróżbie: „kocha lubi szanuje” ruszyłem przed się wyskubując płatki z intencją: pójść do pobliskiego burdelu czy nie pójść, pójść czy nie pójść, pójść czy nie… płatki skończyły się w pobliżu kamienicy, w której na czwartym piętrze… wyrzuciłem goły badyl za żywopłot i wtedy spostrzegłem dwie osoby przykucnięte przed moją bramą, kto zacz? złodzieje? wytężyłem wzrok. nie. jakaś parka. co tam robią? dziewczyna coś pisze?? – zakonotowałem, a kiedy stanąłem obok wyjmując z kieszeni klucze, ona trzymała w dłoni kartkę gotową do powieszenia na drzwiach. spojrzała na mnie.
ona: nie wiesz kto ma tu koty?
przez rozluźnione alkoholem ciało przebiegł dreszcz.
be: a bo co?
ona: bo znaleźliśmy kota. chyba wypadł z okna. o tutaj, na chodniku jest jego krew.