instytut

ojciec przy stole z gazetą, okulary ma zsunięte na czubek nosa… piątek wieczór. w kuchni słychać tykanie zegara. cisza.
— co to jest? – odzywa się z nagła.
patrzę a on poprawia okulary, ustawia gazetę lepiej, pod światło i zdziwiony czyta głośno.
— instytut badań jądrowych…
— instytut badań jądrowych? – powtarzam, bo nie rozumiem.
— no właśnie – odpowiada – co to jest? – gestem zwraca uwagę na gazetę – czytam właśnie w naszej, lokalnej, o tu – wskazał palcem dział ogłoszeń – anons: Instytutu Badań Jądrowych, przy ulicy Ogrodowej… – spojrzał na mnie znad okularów – …słyszałeś coś o tym?

zaprzeczyłem, nic mi o takim projekcie nie było wiadomo i też trochę się zdziwiłem… to było w okolicach 89 roku: czasy Okrągłego Stołu, kilka lat po Czarnobylu… świeża była jeszcze pamięć unoszącej się w powietrzu chmury radioaktywnej, więc do tego rodzaju nuklearnych niusów podchodziło się zrozumiałym dystansem :>
— instytut zaprasza od 22-ej do rana… – ojciec doczytał i zawiesił głos. zmrużył oczy. po ustach przepełzł mu uśmieszek… chyba coś sobie przypomniał. skojarzył fakty. kumpel mówił niedawno, że w Ustroniu otworzyli burdel… jak na tamte czasy była to informacja dosyć huczna. za komuny tego typu interesy były zakazane. prostytucja? nie miała prawa… w ustroju sprawiedliwości społecznej ?:> najstarszy zawód w ogóle nie istniał…
najstarszy zawód… miłosny.

_

na rowerze w Giebułtowie… tyle dokonałem dla kondycji, bo w zdrowym ciele… w drodze powrotnej omal nie najechałem na ogon wygrzewającemu się na asfalcie zaskrońcowi… omal. jesień.

exegi monumentum

powinienem skończyć BAR DO ŻYCIA, zamiast tego piszę do ciebie list, braciszku.
+
dzisiaj rano… późno już było, popołudniu, lecz dopiero wstałem i po drożdżówkę wyszedłem, na śniadanie do kawy… na placu targowym, pod budką z pieczywem natknąłem się na Janka, filozofa. zachechotał na mój widok.
— wyglądasz jakbyś miał ciężką noc.
— wiem – odparłem, bo spojrzałem w lustro nim wyszedłem. spuchnięty jestem jak ziemniak. mam słabą wątrobę i kiedy popiję i popalę, puchnę. i wyglądam przez następne dni jakbym miał ciężką noc… tak. kolejna ciężka. chciałbym nie budzić się i niech mi się śni… że wygrywam 44 tysiące, i kończy się wreszcie mój kryzys… chciałbym się nie budzić, mam ku temu sposobność, w łóżku spędzam po pół doby. lecz by się nie budzić, trzeba wpierw zasnąć. a ja przewracam się z boku na bok, i myślę, i mętlik mam w głowie, a kiedy wreszcie w letarg wpadnę wyrywają mnie z niego kroki sąsiadek zbiegających po schodach w szpilkach… pośpieszny rytm stopni i nawrotów na półpiętrach, a trzaśnięcie drzwiami przypomina bezwzględnie o pracy, której nie mam, którą zaniedbuję, braciszku…
+
szwendam się po mieście w przyciemnionych okularach, by ukryć niewyspanie i niestrawione promile w oczach. szwendam się głodny: chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj jako i my… naszym winowajcom – modlę się i nie mogę już patrzeć na cały ten zgiełk i tłum, w którym od czasu do czasu…
parka znajomków. w Zwisie. kawę piją w przerwie w zajęciach.
— natomiast ja – mówię im – nie mam zajęć. pożytku ze mnie żadnego przyrostu świata tego naszego zachodniego :>

zastanawiałem się w nocy w malignie nad wskaźnikiem przyrostu, brutto netto i w ogóle… nad pracą w pocie. nad twórczością, która jest sensem istn… miałem zostać w tym temacie doktorem, lecz umarł mi promotor, wiesz o tym braciszku. może spotkałeś go gdzieś tam w zaświatach? jak Aleksander jedno oko ma niebieskie a drugie zielone i sumiastego wąsa… pisałem z twórczości. z Bierdiajewa, z szalonego ruskiego filozofa-gnostyka. od niego uczyłem się i przejąłem wiele. przekonał mnie? zawsze czułem, że tak właśnie jest: PRZEDE WSZYSTKIM NIE NALEŻY ŚMIECIĆ. żyć tak by jak najmniej zostawiać po sobie śladów. zacierać je. zacierać dłonie na mrozie :>
+
nie pamiętam w całości tego wiersza, był użyty jako motto w pewnej książce… brzmiało mniej więcej tak:

…niech za trumną moją nikt nie kroczy
i niech nie sadzą kwiatów na mym grobie,
i niech wszyscy o mnie zapomną.
taka moja ostatnia wola.

autorem owego epitafium był Tomas Hardy. dzisiaj lub wczoraj trafiłem na jego parafrazę w „Zapomnianym świetle” Jakuba Demla. dostałem tę książkę od Pawełki Z. dała mi ją na zimę w Wenecji… nie mogąc zasnąć przeglądałem ją przypadkiem ponownie. i trafiłem. na wstrząsające.
posłuchaj.
w ten sposób zakończę.

pan, drogi panie B.M.P, myśli może, iż mam jakąś władzę i że może życzę sobie jeszcze czegoś na świecie, proszę więc przyjąć do wiadomości, że nie mam najmniejszej władzy i że absolutnie niczego już sobie na tym świecie nie życzę. pragnę jedynie, aby nikt do mnie nie przychodził, aby nikt mnie nie odwiedzał, aby nikt do mnie nie pisał, żeby cały świat dał mi święty spokój, a jeśli mimo to ktoś mnie kocha, żeby tę miłość zachował dla siebie, a mnie przysyłał tylko pieniądze.

to jest głęboka myśl. pewni gnostycy uczynili z niej zasadę: by uwolnić się z tego świata, by uwolnić się z przekleństwa narodzin i umierania, by uwolnić się z kręgu wiecznego powrotu cierpienia, należy żyć tak, by nie pozostawić śladu. i wtedy można stąd zniknąć. dlatego błędem jest budowa pomników, największym, takich trwalszych niż ze spiżu…
+
niech przyśni mi się znowu wygrana. przynajmniej cztery tysiące.
hough