gra’d

nie od razu, lecz wkrótce po pierwszym bliskim gromie odłączyłem komputer od sieci i stanąłem przy oknie, za którym gęstniejąca ściana deszczu z hukiem zaczęła pękać pod ostrzałem lodowych brył.
bombardowanie.
pingpongowe pociski z gwizdem uderzały w ziemię miażdżąc co popadnie, w powietrzu zawirowały oberwane z drzew liście.
zawierucha zmieniła kierunek. grad rykoszetem zahaczył okno. trafiony termometr z trzaskiem odpadł i stłukł się na parapecie. wtedy, o zgrozo! spojrzałem na stojąca tam doniczkę. pielęgnowane kwiatki do niedawna tak zielone teraz wyglądały… w ogóle już nie wyglądały spod grubej warstwy gradu.
w owej chwili, w całej okolicy zadrżeli chyba wszyscy hodowcy :>
po chwili zaświeciło słońce i nad trawnikiem podniosła się mgła. mgła z topniejącego w upale lodu. do pokoju wpełzło powietrze.
zapach zbitych roślin.

ślimak

w spodniach i w przepoconej koszulce. na kanapie pod otwartym oknem.
taki zza niego szelest liści i piór dochodził, że nie dawał zasnąć. czereśnie – pomyślałem – czereśnie najlepsze prosto z drzewa :> i koncert na szpaki i koguta.

Magdalenka

w słońcu na schodach przy fontannie. zapaliłem papierosa. patrzyłem na przechodniów… spojrzałem w lewo: coś mi umknęło więc :> zaciągnąłem się i spojrzałem w prawo. puściłem chmurę, poleciała z wiatrem i się rozwiała. znowu spojrzałem w lewo i strząsnąłem popiół, a kiedy z kolei spojrzałem w prawo, wytrzeszczyłem gały. na stopniu tuż przy mnie siedziała dziewczynka, siedziała jakby ze mną; blondynka, cztery, pięć lat, uśmiechnięta. zadowolona.
skąd się wzięła? – myślę i patrzę wokół. poza przechodniami nikogo, żadnej mamy…
siedzimy tak sobie obok siebie chwilę. dopalam papierosa i pytam: jak masz na imię? a ona… zdziwiona?
— jak masz na imię – powtarzam i słyszę: I don’t speak polish.
so… zapytałem ją: what’s your name, where is your mom… a wtedy zjawił się chyba jej starszy opiekun. nie wiem skąd. odbiegli razem. nieważne dokąd.
— polowanie na pedofila? sziwalingam