koszmar Darwina

w latach sześćdziesiątych ktoś przypadkowo (albo całkiem rozmyślnie) wprowadził do jeziora Victoria w Afryce Środkowej pewną rybę z Nilu. obcy gatunek zadomowił się w nowym środowisku i zupełnie je zdominował. zburzył pierwotny ekosystem i wytępił prawie doszczętnie inne wcześniej żyjące tam gatunki. ryba z Nilu rozmnożyła się do tego stopnia, że stała się obiektem masowego i w zasadzie jedynego połowu. od tamtej pory lotnisko nad brzegiem jeziora zapełniły europejskie, rosyjskie i czasem amerykańskie transportowce. przylatują tam po cenne cargo i wywożą złowioną rybę w ogromnych ilościach. mimo kwitnącego w mieście przemysłu rybnego, ludność lokalna żyje na skraju totalnej biedy…
samoloty przylatują do Tanzanii podobno puste i wywożą z tego ogarniętego głodem kraju setki ton żywności… lecz stawiana dyskretnie przez autora hipoteza, że to niezupełna prawda, okazuje się bardzo wiarygodna – skądinąd wiadomo, że te „puste” transportowce przylatują załadowane nawet czołgami zaopatrując bronią tlące się w całej Afryce Środkowej zarzewia wojny, w niektórych miejscach bardzo krwawej…

Darwin’s Nightmare
reż. Hubert Sauper
Francja/Austria/Belgia 2004

rewelacyjny i wstrząsający dokument. w istocie koszmar, z którego trudno było mi się uwolnić przez kilka następnych dni. zresztą nadal jestem pod wpływem, bo raz otwartych oczu nie można ot tak znowu zamknąć. i przemilczeć problem?
film zrealizowany jest bez uprzedzeń i z dobrym pomysłem: główny bohater dokumentu: ryba, to świetny przykład a zarazem niesamowita metafora ekonomicznego wyzysku Afryki przez kraje uprzywilejowane.
tego dokumentu nie wolno pominąć, by nie pozostać obojętnym. i co robić? nie kupować w supermarkecie ryb pochodzących z Afryki? po prostu poczułem się osobiście uwikłany w przedstawioną sytuację, bo uświadomiłem sobie, że za europejski dobrobyt w jakim żyję, płacą ludzie w Afryce na przykład, bo nie tylko.

_

Antonio Tabucchi
Murena /fragmenty opowiadania: Kobieta z Porto Pim – całość dostępna pod linkiem/

…ojciec był wielorybnikiem, ale o pewnej porze roku, kiedy wieloryby nie przepływały, zajmował się połowem muren. ruszaliśmy wtedy z nim, także nasza matka. dzisiaj już tego się nie robi, ale kiedy byłem dzieckiem odprawiało się pewien rytuał, który stanowił część połowu. na mureny chodziło się, gdy wschodził księżyc, a dla zwabienia ich nucono pieśń bez słów: była to melodia, najpierw niska, jęcząca, później wysoka. nie słyszałem nigdy pieśni o większej udręce, wydawało się jakby pochodziła z głębi morza lub od zbłąkanych w nocy dusz (…) ojciec wypływał łodzią, była noc, poruszał wiosłami cicho, na przemian, by nie robić hałasu, a my siadaliśmy na klifie i intonowaliśmy pieśń. Zdarzało się, że moi bracia i matka milczeli, woleli bowiem, bym śpiewał sam. mówili, że mój głos był melodyjny jak żaden inny i że mureny nie mogły mu się oprzeć. nie wierzę, by mój głos był lepszy od innych. woleli bym to ja śpiewał, bo byłem najmłodszy. bo mówiło się, że mureny kochają głosy czyste.
(…)
spotkałem ją pewnej niedzieli w porcie. ubrana była na biało, miała odkryte ramiona i koronkowy kapelusz. sprawiała wrażenie, jakby zstąpiła z jakiegoś obrazu, a nie z jednego z tamtych okrętów obładowanych ludźmi uciekającymi do Ameryki. patrzyłem na nią, ona też na mnie spojrzała (…) «dzień dobry» pozdrowiłem ją i zapytałem, czy mogę pomóc. pokazała mi walizkę u stóp. «zanieś ją do Bote» odezwała się w moim języku. «Bote nie jest miejscem dla pań» powiedziałem. «nie jestem panią» odparła. «jestem nową właścicielką»
(…)
na wodach zatoki drżał odblask Porto Pim; szedłem wzdłuż brzegu jak we śnie, aż znalazłem się z nagła na jej drugim krańcu. byłem oszołomiony. nie myślałem, bo nie mieściło mi się w głowie. w domu ojca było ciemno. zwyczajem ludzi starych kładł się wcześnie, lecz nie spał. poznał mnie, mimo że nie zapaliłem lampy. «wróciłeś» wyszeptał. podszedłem do ściany i zdjąłem harpun. «nie chodzi się na wieloryby o tej porze» powiedział. «to murena» odparłem…

całość

z włoskiego / pod włos :>

Kiedy masz atak astmy, brakuje ci oddechu. Kiedy brakuje ci oddechu, masz problem z mówieniem. Zdanie zamiera ci się w gardle z powodu ograniczonej ilości powietrza, jaką zdołasz wypuścić z płuc. Nie możesz powiedzieć dużo, zaledwie od trzech do sześciu słów. To zmusza cię do trzymania respektu dla słowa. A tych przychodzi ci do głowy mnóstwo. Wybierasz najważniejsze, lecz wypowiedzenie ich również kosztuje cię wiele. Nie jak zdrowych ludzi wyrzucających z siebie niczym śmieci wszystko co przychodzi im do głowy. Kiedy ktoś mówi „kocham cię” podczas ataku astmy, rzecz ma się zupełnie inaczej. Istnieje poważna różnica. Różnica jednego słowa. A jedno słowo to niesamowicie dużo, bo tym jednym mogło by być „usiąść”, „powietrza” a nawet „karetka”.

Etgar Keret Astma

język obcy, którego nie używało się przez lata /starczy dwa :>/ też uczy szacunku dla słowa. chciało by się w nim nieraz powiedzieć więcej, subtelniej, bardziej opisowo… w zamian trzeba się koncentrować na krótkim i trafnym sensie… prawda. nie to co astma, choć w nagłej konfuzji też brakuje tchu.