rzut karny

partyzantka

wchodzę na placyk św. Jerzego /san Giorgio/ w pobliżu mojej kamienicy i dostrzegam zza przyciemnionych okularów, że jeden z dwóch szakalików siedzących na parapecie przymkniętej witryny sklepowej pokazuje mnie palcem… o co chodzi? co to za zachowanie, może mi się zdawało? ale nie, robi to ponownie, widzę wyraźnie i co ciekawsze pokazuje mnie pewnej starszej pani, w wyglądu genuence… dziwne – myślę udając, że nic nie zauważyłem i czuję że kryć się za tym może jakiś kłopotliwy absurd. bo po co siniora rozmawia z szakalikami? i dlaczego jeden z nich, ten z podbitym okiem, pokazuje mnie palcem?? mimo to zachowuję zimną krew :> i podążam dalej swoją drogą, która niestety wiedzie mnie wprost na podejrzanych. więc przechodzę na drugą stronę placyku i próbuję ich ominąć z bezpiecznym dystansem, lecz ten sprytny manewr okazuje się nietrafiony, bo starsza pani wymieniwszy z chłopakami ostanie słowa zdecydowanym krokiem rusza mi naprzeciw. zatrzymuje mnie gestem, niczym taksówkę i mówi: oni powiedzieli, że jesteś genueńczykiem.
zatkało mnie. jak to? oni?
— tak. mówią, że jesteś genueńczykiem, a nie jesteś?
— no – żachnąłem się zbity z tropu – powiedzmy, że jeżeli oni tak mówią, to jestem. od niedawna.
— bo szukam kościoła delle Vigne /kościoła z Winnic/ – starsza pani przeszła do rzeczy i pojąłem czemu szakalik powiedział jej, że jestem… (sic!).
— kościół z Winnic… to w pobliżu piazza Campetto – mówię zatroskany, by nie pomylić formy grzecznościowej i nie namieszać, jak poprzednio, gdy tak bardzo starałem się brzmieć poprawnie in english /turysta zapytał mnie o drogę/ że wysłałem gościa w kompletnie pomyloną stronę :> – …więc Ona musi pójść prosto – mówię – na piazza Banchi skręci w via degli Orefici, aż do piazza Campetto i tam najlepiej zapyta – wytłumaczyłem i się rozeszliśmy.
— delle Vigne – rozważałem sytuację, bo nie dawała mi spokoju. – przegięli :> nawet gdybym był rodowitym genueńczykiem nie znaczy… że krzyżakiem jestem i znam tutejsze kościoły… ciekawe, że starsza pani ich zapytała wpierw o drogę… chociaż to wcale nie takie dziwne a nawet ciekawsze zważywszy fakt, skąd wiedziałem dokąd ją wysłać… myślę że, oni też powinni wiedzieć, bo w pobliżu jest meczet.

zdjęcie

była niedziela. leniwe popołudnie, na ulicach spokój.
spacerowałem właśnie po mieście i przechodząc bez wyraźnego celu przez piazza Campetto, skręciłem w zaułek, który po kilkunastu krokach zaprowadził mnie przed niecodziennie otwarte boczne wejście. wstąpiłem być może dlatego, że wcześniej zawsze było zamknięte :>
kościół z Winnic to najstarsza genueńska bazylika i drugi co do wielkości kościół w centrum /zaraz po katedrze san Lorenzo/, wnętrze jest bogato zdobione metodą a fresco i jak w każdym starym kościele jest pełno dzieł sztuki. wtedy jednak nie zwróciłem uwagi na szczegóły, przede wszystkim zaskoczył mnie jej rozmiar, bo z zewnątrz, zwłaszcza od strony ciasnego zaułka spodziewałem się czegoś znacznie mniejszego.
w środku było pusto i emanowało rześkim chłodem zachęcając do cichej kontemplacji :> niestety ową „dobrą nowinę” zakłócał powtarzający się co jakiś czas, przenikający nawy i odbijający się echem w sklepieniach łomot: bummm… bummm… bummmm…
— robotnicy – pomyślałem, lecz po chwili przypomniałem sobie, że przecież jest niedziela! a kiedy niczym w kocioł uderzyło kolejne bummm! zacząłem rozglądać się próbując zlokalizować źródło hałasu, który… dochodził zza głównego wejścia, jakby ktoś taranem dobijał się do wrót…
wyszedłem sprawdzić i oczom nie mogłem uwierzyć. to byli chłopcy, ośmio-dziesięcioletni, chyba Marokańczycy. na pewno maghrebianie. grali na placu w piłkę na bramkę, a bramką było główne wejście do najstarszej bazyliki w Genui.