12.

serenissima

nie żartuję. naprawdę wqrwiłem się na reprezentujących mnie polityków; tak bardzo się wqrwiłem, że zignorowałem i puściłem bąkiem nieadekwatne zachowanie Szwajcara. pewnie chłopak natknął się gdzieś na polską hołotę i się przestraszył, tym bardziej gdy dotarły do niego obecne w mediach „polskie” unijne żądania…
przeniosłem się do kuchni, gdzie tymczasem zwolniło się krzesło. goście przy stole wciągali biały proszek. ten co rozdzielał, Hiszpan z Londynu, kumpel Berta, powiedział mi, że to ekstazy, ale jak się z bliska przyjrzałem, bardziej wyglądało mi to na polską amfę.
— kurwa – zakląłem myśląc, że faktycznie coś się dzisiaj święci.
— he, he – Hiszpan zachechotał i powtórzył z koślawym akcentem – kurwa, kurwa, kurwa mać. znam to, znam.
— a niby skąd? – zapytałem zlewkowo, bo już miałem dość narodowych klimatów.
— no… – Hiszpan przypudrował nos i kichnął – teraz w Londynie, jak nie znasz polskiego, to pracy nie dostaniesz… – towarzystwo przy stole gruchnęło rechotem.
— niezły dowcip.
— to nie dowcip. to fakt – wlepił we mnie przekrwione oczy. rechot wzmógł się – chcesz?
— dzięki – odmówiłem.
— wciągnij krechę. nie ma gdzie spać, trzeba jakoś to przetrzymać.

nie dałem się namówić, chociaż goście, wśród nich jedna laska, próbowali jeszcze parokrotnie. nie pytałem skąd są, widać było że z undergroundu :> wsłuchując się jak w mantrę w ich naćpane bajdurzenie oparłem głowę na dłoniach i w ten niekomfortowy sposób dotrwałem do późnego rana, kiedy to w mieszkaniu zaczął się nowy dzień, zaczął się ruch i pobudka…
Leila wyszła z pokoju w szlafroku i ze skwaszoną miną. nawet na mnie nie spojrzała. prawda, wyglądać musiałem niezwykle „atrakcyjnie” :> po kłótliwej i nieprzespanej nocy, no ale żeby aż tak? żeby nie zauważać? czyżby mimo ostrzeżeń maszyna się zatarła? ups, nie odważyłbym się zadać jej tego pytania… otworzyła lodówkę i wyjęła z niej karton mleka migdałowego. podszedłem do niej.
— Leila… – zaczepiłem ją na pokaz bojaźliwie – przepraszam, ja bym już poszedł, ale… mam prośbę.
— tak?
— zostawiłbym u ciebie sakwy rowerowe. nie chce mi się ich ciągle nosić… wróciłbym po nie wieczorem. pewnie ktoś będzie.
— zostaw… – sięgnęła po szklankę i nalała do niej mleka – ale nie zapomnij. pojutrze jest impreza pożegnalna, po niej wyjeżdżamy – powiedziała i wreszcie na mnie spojrzała odległym i smutnym wzrokiem. biedna, widać było po niej skutki.
— chcesz też? – zapytała wskazując karton latte di mandorla.
— sì.