czcze dżdże

posłańca cz. szósta

— malowałem po dwanaście, trzynaście godzin dziennie, tam latem nie ma nocy. mógłbym nawet dłużej, gdybym nie bał się, że spadnę. z drabiny. dlatego wieczorem koło dziewiątej, chociaż było jeszcze słońce, wracałem do domu odpocząć. krótki sen i znowu do roboty. po trzech dniach takiego zapierdolu, od tego ciągłego machania pędzlem spuchła mi ręka. musiałem malować lewą.

— nikt mnie nie poganiał, nikt mnie nie pilnował. sam dyktowałem sobie tempo. spieszyłem się, bo chciałem maksymalnie wykorzystać pogodę. przecież znowu mogło się rozpadać, dlatego narzuciłem sobie ostry rygor: żadnych przerw, żadnego kręcenia…
— dom, który malowałem, stał na osiedlu podobnych jemu domów jednorodzinnych. każdy otoczony był ogródkiem, a dzieliły je żywopłoty. z wysokości drabiny widziałem co się za nimi dzieje, no i ja też byłem widziany…
— od południa na tarasie opalała się niezła laska. zerkałem na nią od czasu do czasu i zauważyłem, że ona też na mnie zerka :> naciera się kremem i zerka.
— i co? /ze śmiechem/ wyszło coś z tego?
— gdybym nie był od farby, może wyszło by z tego małe soft porno :> pomyślałem umoczywszy pędzel i wróciłem do roboty, do malowania jednej długiej i fikuśnej szpary w ścianie… kiedy skończyłem, zszedłem z drabiny, a tam, na dole ku memu ogromnemu zaskoczeniu czekała ona. przyniosła mi puszkę zimnego piwa i poprosiła, bym jej też wymalował :>
— za piwo podziękowałem i po namyśle dałem się przekonać. obliczyłem, że pracując w tym tempie będę mógł zacząć u niej pojutrze, a jeśli pogoda się utrzyma, jestem w stanie wymalować jej dom w sześć dni, a więc w czasie się zmieszczę i wyjadę zgodnie z planem…
nikt z Norwegów nie wierzył, że się uda – to niemożliwe by przez kolejny tydzień ani razu nie padało, ja jednak wierzyłem w zakład, smarowałem spuchnięte ręce maściami znieczulającymi, właziłem na drabinę i malowałem dalej.
— dopiero wtedy pojawiła się prawdziwa i niebezpieczna pokusa, ponieważ tak samo jak z opalającą się na tarasie laską, było z właścicielem następnego domu. kosił trawę w ogródku i zauważył, że dom sąsiadki będzie tego lata odświeżony i zakonserwowany przed kolejna zimą, a na jego ścianach farba się sypie, więc podszedł do mnie i zapytał i pewnie było by tak, że gdybym został w Bergen to w końcu wymalowałbym całe osiedle :>
— zostań – namawiał mnie Tomas – bierz robotę, bo potem nie będzie… – a ja nie potrafiłem sensownie wytłumaczyć, dlaczego muszę jechać. bo co miałem mu powiedzieć?:> że uczyniłem zakład z człowieczysynem… przede wszystkim nie chciałem być zachłanny. gdyby nie przestało padać nie wymalowałbym nawet pierwszego domu, a wymalowałem dwa. poza tym czułem, że jeśli nie odmówię, to nie zdołam tego roku pójść do Composteli. a taka była moja propozycja. przestało padać, w krótkim czasie zrobiłem więcej niż się spodziewałem, teraz przyszła kolej odwiedzić jego starszego brata, inaczej… chyba nie mógłbym uczciwie spojrzeć w lustro.
— pracowałem do ostatniego dnia. skończyłem malować sąsiadce i dostałem od niej wypłatę o trzeciej popołudniu, a o dziewiętnastej miałem samolot do Hamburga…