autostrada do nieba

posłańca cz. czwarta

dalszy ciąg miał miejsce na lotnisku. tym razem w Oslo, gdzie znowu czekałem na przesiadkę…
znowu miałem kilka wolnych godzin, które nie bardzo wiedziałem czym wypełnić. hot spot blokował mi dostęp na bocznicę, więc schowałem laptopa do plecaka i zarzuciwszy go na ramię ruszyłem na przechadzkę.
specyficzne miejsce, niby dworzec, a jednak nie da się tu spotkać miejscowych żuli. tutaj nie można bez kłopotu wejść ani wyjść, to dziwna zamknięta strefa niby gdzieś a jednak poza… lotnisko. przechowalnie bagażu. łazienki na żetony, gdzie można wziąć prysznic i przygotować się do odlotu… fastfoody-restauracje i sklepy, sklepy, sklepy. strefa bezcłowa… życie w pośpiechu kosztuje: tanie, niepotrzebne zakupy, lekarstwo na przeciążenia lądowań i startów… z braku czasu na zwykłą podróż.
przystanąłem, bo w głowie zamajaczył mi obraz, wspomnienie, jak idę zmęczony, przygnieciony niemal do ziemi ciężarem taszczonego na plecach marynarskiego worka…

to była moja pierwsza wyprawa w Europę i oczywiście za dużo niepotrzebnego bagażu. jechałem do Anglii, najpierw autostopem do Holandii skąd miałem zamiar promem przepłynąć na Wyspy… dotarcie do portu Hoek van Holland w pobliżu Hagi zajęło mi kilka dni i pewnie tam zakończyła by się moja podróż, gdybym nie spotkał pewnego Amerykanina. chłopak był w podobnej sytuacji, znaczy: brakowało mu na bilet, tyle że on miał możliwość ściągnięcia potrzebnych środków szybkim przekazem zza oceanu… pamiętam, dziwił się bardzo, że chcę płynąć do Anglii. pytał mnie: po co? a ja nie rozumiałem, o co mu chodzi. przecież sprawa była oczywista: dopiero co uchylono „żelazną kurtynę”… tego z kolei on nie do końca rozumiał, o czym świadczyło zadane mi pytanie :> czego się spodziewał? że będę kontestował zanim poznam i poczuję na własnej skórze dyskretny urok Zjednoczonego Królestwa i deportacji zafundowanej mi na koszt Królowej? mimo to dołożył mi się do biletu… może dlatego że wracał już do Stanów i wcale się z tego nie cieszył? wcześniej podróżował kilka miesięcy; najpierw na Bliski Wschód, jego ojciec pochodził z Libanu, a potem włóczył się chłopak po Europie, co było widać :> nosił przybrudzony, wymięty płaszcz, rozklekotane buty i torbę przerzuconą przez ramię /prawie pustą w porównaniu z moim workiem/ a w torbie? między innymi miał książkę. uczył się francuskiego. czytał powoli, ze słownikiem, a każdą przeczytaną stronę wyrywał, miął i wyrzucał.
— żebym nie musiał jej nosić – wyjaśnił, gdy zapytałem co robi.
teraz rozumiem :> w podróży nie należy się obciążać, ważny jest każdy gram. ale wtedy, ten obrazek mnie zaskoczył: jak tak można? dziwiłem się, bo życie w komunie nauczyło mnie szacunku… szacunku do literatury, do książek :> lecz wtedy, w Polsce, trwała jeszcze epoka przedharlekinowa… po prostu, nie rozumieliśmy się, bo mieliśmy różne konteksty. mimo to kupił mi na promie drogiego jak kawior hot-doga, żebym nie płynął do Anglii głodny. a teraz? krążę po lotnisku i przypominam sobie mój pierwszy „pociąg” do Europy i widzę jak wiele się zmieniło w mym postrzeganiu Zachodu. wodzę wzrokiem po kolorowych witrynach i niedobrze mi się robi od kultu konsumpcji aż wtem, na wystawie mijanej właśnie księgarni spostrzegam album zatytułowany: Compostela i… eureka! uświadamiam sobie, że to od niego, od owego poznanego w porcie Amerykanina po raz pierwszy usłyszałem o pielgrzymce.
— dokładnie! to on dziwiąc się, że chcę płynąć na Wyspy powiedział mi, że lepiej pójść do Composteli! a ja oblizując palce z sosu by nie stracić ani jednej kalorii z podarowanego mi drogiego niczym kawior hot-doga :> dziękowałem mu przytakując, że pójdę, pójdę, tylko w swoim czasie… a teraz? kilkanaście lat później, w drodze do pracy do Bergen zaskakuje mnie niespodziewana zbieżność faktów.
— Fabrizio, czyżby ten czas nadszedł?
wstąpiłem do księgarni i przejrzałem elegancko wydany album. dużo dobrych zdjęć oraz mapa europejskich szlaków św. Jakuba. dziwne, że szlaki urywają się na granicy z Polską, i że tylko jedna ścieżka, która dociera do Görlitz nieśmiało podąża dalej, na poniemiecki teren zaledwie i tylko po Lubin.
— znaczy, że z Polski-Polski nikt nie chodził?
w ramach mapy i milczącej odpowiedzi zauważyłem zaznaczone Oslo, gdzie byłem, i Bergen dokąd wkrótce miałem odlecieć…